piątek, 16 listopada 2012

Student-śmieć.

Przechwaliłam... i to zdecydowanie. Pisałam ostatnio jak to miło personel szpitala nas traktuje, ale niestety niezwykle szybko zostałam sprowadzona na ziemię. W jednym szpitalu skończyłyśmy zajęcia, w innym zaczęłyśmy i tym sposobem wszystko odwróciło się o 180 stopni. Z raju, w którym byłam traktowana jak człowiek, a przy tym jeszcze mogłam się rozwijać, trafiłam do piekła. Do piekła, dla którego student jest tym, na którym można się wyżyć, zjechać od góry do dołu i jeszcze powiedzieć, że to jego wina. Niezależnie od tego czy coś robimy, czy też nie, zawsze jest źle. A nawet jak to nie my popełniliśmy gdzieś błąd, to i tak zawsze jest nasza wina. Krótko mówiąc jesteśmy beznadziejni. Najlepiej pewnego razu okazała nam swoją niezwykłą sympatię do nas jedna z położnych krzycząc przy pacjentce i reszcie personelu "Jak nie potrafią to niech spier*alają", po tym jak okazało się, że mamy problem z pobraniem krwi z pępowiny na gazometrię. Miło. Poczułam się wtedy naprawdę jak taki kompletny śmieć. Całe szczęście są też na tym oddziale (bardzo nieliczni) normalni ludzie, którzy rozumieją, że my dopiero się uczymy i jeszcze nie wszystko umiemy zrobić, więc trzeba nam niektóre rzeczy wytłumaczyć. Gdyby nie oni to po kilku zajęciach chyba bym psychicznie wysiadła. W końcu ile można znieść? Wbrew pozorom student to też człowiek, który ma uczucia i należy mu się chociaż odrobina szacunku.
No to pożaliłam się trochę, nie ulżyło mi chyba za bardzo, bo jeszcze czekają mnie w przyszłym tygodniu zajęcia na tym oddziale, ale żeby nie było, to powiem Wam, że trafiłam też w międzyczasie na inny oddział, na którym traktują nas całkiem przyzwoicie i to na tą chwilę jest dla mnie największym pocieszeniem ;)

piątek, 2 listopada 2012

Weekendowo.

Witajcie! No to mamy długi weekend... Ostatni długi weekend przed Bożym Narodzeniem, także wypadałoby dobrze wypocząć, by mieć zapas sił do pracy na najbliższe tygodnie, co nie? Ja w każdym razie ostatnimi czasy poświęcam się odpoczynkowi niemalże w każdy wolny dzień i tym sposobem na ten weekend wypadło, że MUSZĘ zrobić co najmniej dwie prace z samokształcenia, a nie wiem czy wiecie, ale ja tego typu prac robić najzwyczajniej w świecie nie lubię. Tak to jest jak odkłada się wszystko na ostatnią chwilę... Tak to jest jak brakuje motywacji, przyciśnięcia, takiego po prostu porządnego kopa w dupę. Ja jednak najlepiej funkcjonuję w momencie, gdy na nic nie mam czasu, gdy cały czas mam coś do roboty, gdy nie mogę sobie pozwolić na zbytnie rozluźnienie. Wtedy paradoksalnie mam czas na wszystko i wszystko jestem w stanie ogarnąć chociaż na jako takim poziomie. A teraz co? Uczyć się praktycznie nie muszę, w porównaniu do zeszłego roku to nawet tego, co muszę nauką nazwać nie można, do akademika w granicach 20-21 wracam z zajęć tylko raz w tygodniu i tym sposobem cierpię na nadmiar wolnego czasu :O Muszę sobie znaleźć jakies dodatkowe zajęcie. Koniecznie.

A tak poza tym co u mnie słychać? Otóż w tym tygodniu tak naprawdę po raz pierwszy na II roku miałam kontakt z położnicą i noworodkiem. Wcześniej głównie miałam zajęcia z ginekologii i pediatrii, więc zajmowałam się bardziej takimi typowo pielęgniarskimi czynnościami, a wśród nich przede wszystkim przygotowywaniem i podawaniem leków. Swoją drogą wszyscy pacjenci z tych dwóch oddziałów byli onkologiczni, więc przyda mi się teraz trochę odskoczni od tego i zagłębienie się ponownie w tematy ściśle związane z położnictwem. Poza tym podoba mi się. Podobają mi się zajęcia, a przede wszystkim podoba mi się podejście personelu do nas - studentów. Wcale nie jest tak, że uważają nas za kulę u nogi (no chyba, że po prostu tego nie okazują), tylko wręcz przeciwnie chcą nas czegoś nauczyć, tłumaczą, wyjaśniają, mówią, że jak czegoś nie rozumiemy/nie umiemy, to mamy się pytać, bo przecież po to właśnie chodzimy na te zajęcia żeby się nauczyć. Jestem tym pozytywnie zaskoczona i oby więcej takich ludzi było na naszej drodze :)