sobota, 22 grudnia 2012

Moc wrażeń w jeden tydzień.

Zaczęło się koszmarnie. Doszło do tego, że z trudem powstrzymywałam się od płaczu i łzy usilnie ograniczały mi widoczność. Nikogo nie zabiłam, krzywdy żadnej nikomu nie zrobiłam, a mimo to na każdym kroku byłam krytykowana i to w taki sposób, że cały oddział miał szansę się o tym dowiedzieć. Po dwóch godzinach już miałam wszystkiego serdecznie dosyć, a tymczasem przede mną była jeszcze perspektywa kolejnych siedmiu. Ostatecznie dotrwałam do końca, ale co wtedy przeżyłam to zostanie w mojej pamięci na długo. Jak można być takim człowiekiem? Jak taki człowiek może pracować w tym zawodzie? Nie rozumiem, nie pojmuję, nie ogarniam tego. Jedynym dobrem, które teraz kojarzy mi się z tym dniem są współczujące mi pacjentki i chociaż odrobina zrozumienia jaka mnie spotkała ze strony pozostałych położnych. Całą resztę wolałabym wymazać z pamięci.
Po trzech dniach trafiłam jednak na zupełnie inny oddział, pod opiekę zupełnie innego człowieka i wszystko diametralnie się zmieniło. Tam już nikt na mnie nie krzyczał, nikt mnie nie krytykował, a wręcz przeciwnie dodał mi jeszcze wiary w siebie i uzmysłowił, że to chyba naprawdę jest to, że mnie to naprawdę kręci. Mogłam się wykazać zarówno w czynnościach typowo pielęgnacyjnych, jak też w roli przyszłej położnej, ponieważ Panie i Panowie... po raz pierwszy odebrałam poród!!! Wydarzenie dla mnie niezwykłe, w które wciąż nie mogę uwierzyć. Oczywiście nie było tak, że wszystko sama tam zrobiłam, bo instruował mnie i pomagał w niektórych czynnościach położny, ale jednak po raz pierwszy moja rola nie ograniczała się tylko do odcięcia pępowiny i odebrania łożyska, tylko też miałam swój udział przy rodzeniu się samego dziecka. Powiem nieskromnie, że jestem z siebie dumna, bo podeszłam do tego naprawdę ze spokojem, nie myślałam o tym, że kilkanaście osób mnie obserwuje, tylko skupiłam się na tym co było w tym danym momencie najważniejsze - na rodzącej, dziecku i radach mojego "nauczyciela". To wydarzenie wynagrodziło mi naprawdę całe zło, które mnie na tych studiach do tej pory spotkało. Aż normalnie żałuję, że przez najbliższe 1,5 tygodnia nie będę mieć zajęć na porodówce, tylko zamiast tego będę się obijać w domu.

A tymczasem z racji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia oraz Nowego Roku, życzę Wam wszystkim dużo zdrowia, bo bez niego to ciężko, szczęścia, które też się w życiu przydaje i to czasem bardziej niż by nam się wydawało, samych powodów do radości, tak żeby milej się żyło, sukcesów w nauce, pracy, powodzenia w życiu osobistym oraz żeby te święta spędzone były w przyjemnej, rodzinnej atmosferze, a 2013 rok godnie powitany.

piątek, 16 listopada 2012

Student-śmieć.

Przechwaliłam... i to zdecydowanie. Pisałam ostatnio jak to miło personel szpitala nas traktuje, ale niestety niezwykle szybko zostałam sprowadzona na ziemię. W jednym szpitalu skończyłyśmy zajęcia, w innym zaczęłyśmy i tym sposobem wszystko odwróciło się o 180 stopni. Z raju, w którym byłam traktowana jak człowiek, a przy tym jeszcze mogłam się rozwijać, trafiłam do piekła. Do piekła, dla którego student jest tym, na którym można się wyżyć, zjechać od góry do dołu i jeszcze powiedzieć, że to jego wina. Niezależnie od tego czy coś robimy, czy też nie, zawsze jest źle. A nawet jak to nie my popełniliśmy gdzieś błąd, to i tak zawsze jest nasza wina. Krótko mówiąc jesteśmy beznadziejni. Najlepiej pewnego razu okazała nam swoją niezwykłą sympatię do nas jedna z położnych krzycząc przy pacjentce i reszcie personelu "Jak nie potrafią to niech spier*alają", po tym jak okazało się, że mamy problem z pobraniem krwi z pępowiny na gazometrię. Miło. Poczułam się wtedy naprawdę jak taki kompletny śmieć. Całe szczęście są też na tym oddziale (bardzo nieliczni) normalni ludzie, którzy rozumieją, że my dopiero się uczymy i jeszcze nie wszystko umiemy zrobić, więc trzeba nam niektóre rzeczy wytłumaczyć. Gdyby nie oni to po kilku zajęciach chyba bym psychicznie wysiadła. W końcu ile można znieść? Wbrew pozorom student to też człowiek, który ma uczucia i należy mu się chociaż odrobina szacunku.
No to pożaliłam się trochę, nie ulżyło mi chyba za bardzo, bo jeszcze czekają mnie w przyszłym tygodniu zajęcia na tym oddziale, ale żeby nie było, to powiem Wam, że trafiłam też w międzyczasie na inny oddział, na którym traktują nas całkiem przyzwoicie i to na tą chwilę jest dla mnie największym pocieszeniem ;)

piątek, 2 listopada 2012

Weekendowo.

Witajcie! No to mamy długi weekend... Ostatni długi weekend przed Bożym Narodzeniem, także wypadałoby dobrze wypocząć, by mieć zapas sił do pracy na najbliższe tygodnie, co nie? Ja w każdym razie ostatnimi czasy poświęcam się odpoczynkowi niemalże w każdy wolny dzień i tym sposobem na ten weekend wypadło, że MUSZĘ zrobić co najmniej dwie prace z samokształcenia, a nie wiem czy wiecie, ale ja tego typu prac robić najzwyczajniej w świecie nie lubię. Tak to jest jak odkłada się wszystko na ostatnią chwilę... Tak to jest jak brakuje motywacji, przyciśnięcia, takiego po prostu porządnego kopa w dupę. Ja jednak najlepiej funkcjonuję w momencie, gdy na nic nie mam czasu, gdy cały czas mam coś do roboty, gdy nie mogę sobie pozwolić na zbytnie rozluźnienie. Wtedy paradoksalnie mam czas na wszystko i wszystko jestem w stanie ogarnąć chociaż na jako takim poziomie. A teraz co? Uczyć się praktycznie nie muszę, w porównaniu do zeszłego roku to nawet tego, co muszę nauką nazwać nie można, do akademika w granicach 20-21 wracam z zajęć tylko raz w tygodniu i tym sposobem cierpię na nadmiar wolnego czasu :O Muszę sobie znaleźć jakies dodatkowe zajęcie. Koniecznie.

A tak poza tym co u mnie słychać? Otóż w tym tygodniu tak naprawdę po raz pierwszy na II roku miałam kontakt z położnicą i noworodkiem. Wcześniej głównie miałam zajęcia z ginekologii i pediatrii, więc zajmowałam się bardziej takimi typowo pielęgniarskimi czynnościami, a wśród nich przede wszystkim przygotowywaniem i podawaniem leków. Swoją drogą wszyscy pacjenci z tych dwóch oddziałów byli onkologiczni, więc przyda mi się teraz trochę odskoczni od tego i zagłębienie się ponownie w tematy ściśle związane z położnictwem. Poza tym podoba mi się. Podobają mi się zajęcia, a przede wszystkim podoba mi się podejście personelu do nas - studentów. Wcale nie jest tak, że uważają nas za kulę u nogi (no chyba, że po prostu tego nie okazują), tylko wręcz przeciwnie chcą nas czegoś nauczyć, tłumaczą, wyjaśniają, mówią, że jak czegoś nie rozumiemy/nie umiemy, to mamy się pytać, bo przecież po to właśnie chodzimy na te zajęcia żeby się nauczyć. Jestem tym pozytywnie zaskoczona i oby więcej takich ludzi było na naszej drodze :)

piątek, 12 października 2012

Do studiów, gotowi, staaart!

No i wystartowali. Póki co bardzo spokojnie, ale znając życie z czasem to się zmieni. Aż dziwnie się teraz czuję, gdy przychodzę z zajęć i tak naprawdę nic nie muszę robić. Na pierwszym roku mogłam o tym tylko pomarzyć. Tymczasem mój obecny bilans na ten rok prezentuje się następująco: ilość wejściówek - 0, ilość kolokwiów - 0, ilość prezentacji/prac pisemnych - 1. Po prostu żyć, nie umierać :) Tak to ja mogę studiować :P Co prawda mam już zapowiedzianie i kolokwia, i wejściówki, i prace z samokształcenia, ale na razie jest naprawdę lajtowo. Nawet wykładowcy wydają mi się jacyś tacy bardziej ludzcy. A i zajęcia (poza nielicznymi wyjątkami) ciekawe, przydatne, wprowadzające w moje życie urozmaicenie, wzbogacające o nowe doświadczenia. Podoba mi się. Jedynie patomorfologia wywarła na mnie negatywne wrażenie, ale liczę, że nie będzie z niej aż tak źle. To co chyba w ciągu ostatnich dni wzbudziło we mnie największe emocje, to zajęcia z pediatrii - bezpośredni kontakt z dziećmi chorymi na białaczkę. Kilkulatki już tak doświadczone przez życie, cierpiące, z takim smutkiem na twarzy, z rodzicami, którzy gdyby tylko mogli, to oddaliby za nie życie. O ile w stosunku do osoby starszej z chorobą nowotworową jeszcze jestem w stanie odsunąć emocje na bok, o tyle u dziecka jest z tym u mnie już trochę gorzej. No bo czy tak powinno wyglądać dzieciństwo - najbardziej beztroski okres w życiu? W ogóle w tym semestrze uczymy się przede wszystkim o jakichś stanach czy sytuacjach patologicznych, więc zbyt wesoło nie jest. Ale w końcu praca w szpitalu polega właśnie na tym by te patologie eliminować, minimalizować czy też im zapobiegać. Przy porodzie też nie zawsze wszystko toczy się tak ładnie, pięknie i trzeba umieć sobie z tym radzić, innego wyjścia nie ma.

Dzisiaj wyjątkowo krótko, bo... chyba nie mam weny do rozpisywania się ;p No to do następnego!

czwartek, 20 września 2012

I rok w pigułce.

Witam, witam i (z drobnym opóźnieniem) ogłaszam, że zdałam!!! Dziękuję tym, którzy trzymali za mnie kciuki, bo na pewno się przydały. A w związku z tym, że pierwszy rok przechodzi do historii i myślami rozpoczynam już drugi, to postanowiłam tą notkę poświęcić temu, co już w swojej studenckiej karierze przeżyłam. Mam zamiar przedstawić to skrótowo, ale chyba zdążyliście już zauważyć jak moje posty wyglądają, więc wiecie czego możecie się spodziewać ;p

Żeby jakoś to ogarnąć, to po kolei, alfabetycznie opiszę krótko wszystkie przedmioty, które miałam na pierwszym roku i ponownie zaznaczam, że na każdej uczelni może wyglądać to trochę inaczej. Chcę tylko by osoby, które są zainteresowane położnictwem miały chociaż jako taki zarys jak to wszystko wygląda. A przy okazji też sama może kiedyś, jak już pierwszy rok będzie dla mnie nieco dalszą przeszłością, wygrzebię ten post i przypomnę sobie jak to było.

No to zaczynamy...

Anatomia
Świetne wykłady, zdecydowanie moje ulubione, pomijając fakt, że niejednokrotnie przekonywałam się na nich jaka to ja jestem "zielona". Na ćwiczeniach prosektorium - bezpośredni kontakt z ludzkim, ale jednak martwym ciałem i wszelkimi jego zakątkami. Zajęcia niezwykle ciekawe, na których dowiadywaliśmy się rzeczy, o których wcześniej nie mieliśmy w ogóle pojęcia. Niestety przedmiot niełatwy, liczne wejściówki (również obejmujące materiał, który jeszcze nie był przerabiany), kolokwia, poprawy, a wszystko to podsumowane egzaminem z całego roku.
Trochę więcej o tym przedmiocie napisałam tutaj.

Badania fizykalne
Dla mnie przedmiot niezwykle stresujący. Nie tylko trzeba było być na ćwiczeniach z niego skupionym, ale też przygotowanym i to szczegółowo z materiału, który już został przerobiony oraz omawiany miał być dopiero na tych konkretnych zajęciach. Modliłam się żeby już się skończył, co nie zmienia faktu, że był ciekawy, można było nieco bardziej zagłębić się w medycynę, ale no właśnie - uczyliśmy się na nim w większości rzeczy, którymi tak naprawdę zajmuje się lekarz, a wymagania były w stosunku do nas ogromne.

Biochemia
Przedmiot niezbyt szczegółowo omawiany. Głównie teoria, w tym również przygotowywane przez nas prezentacje i jedne zajęcia, na których przeprowadzaliśmy doświadczenia. To wszystko posumowane dość trudnym testem.

Biofizyka
Wykłady - jedna wielka niewiadoma. Ćwiczenia - w zasadzie nikt ich nie prowadził, tylko sami w dwuosobowych grupach wykonywaliśmy zadania, które aby zaliczyć cały przedmiot musieliśmy wykonać dobrze. Trochę czarna magia, no bo jak niby rozwiązać zadania jak nie ma się pojęcia jak w ogóle obsługuje się dane urządzenie, przy pomocy którego ma coś tam zostać obliczone, naszkicowane, wywnioskowane, ale jakoś trzeba było samemu do tego dojść lub też liczyć na pomoc koleżanek.

Embriologia
Krótko mówiąc przedmiot umożliwiający lepsze zrozumienie tego jak powstaje nowy organizm, jak wygląda jego rozwój w łonie matki. Takie przeniesienie się do świata, którego nie ma możliwości obserwowania gołym okiem i którego nikt z nas nie pamięta, mimo że sam przez to przechodził. Mieliśmy z niego wejściówki i na koniec pisemne zaliczenie.

Farmakologia
Hmm... Przedmiot, o którym nie wiem co napisać xD Tak naprawdę chyba trochę inaczej go sobie wyobrażałam. Myślałam, że będziemy poznawać leki związane z naszym zawodem, których znajomość nam się przyda, a tymczasem mieliśmy różne tematy takie bardziej ogólne i nie wydaje mi się żebym coś konkretnego z tego przedmiotu wyniosła. Na koniec mieliśmy pisemne zaliczenie.

Filozofia i etyka zawodu położnej
Przedmiot obszerny, z którego mieliśmy dużo zajęć. Do tej pory nie pojmuję czemu aż tak dużo, bo wynudziłam się na nim jak na żadnym innym, a tak naprawdę niczego konkretnego się nie dowiedziałam. Jedyne co do mnie dotarło to, że o wszystko można zapytać, ale na nic nie można znaleźć konkretnej odpowiedzi i ogółem nasze życie to jedna wielka zagadka.

Fizjologia
Koszmar, który ciągnął się za mną przez cały rok. Przedmiot, na którym siedziałam z wytrzeszczonymi gałami i w myślach zadawałam sobie pytanie "O co chodzi???". Zajęcia, z których wychodziłam bardziej "zielona" niż w momencie, gdy na nie wchodziłam. Kolokwia, kolokwia i jeszcze raz kolokwia. Ciągłe poprawy. Porażka za porażką od czasu do czasu przerywana zaliczeniem. Coś co na pewno długo będę wspominać. A tak krótko mówiąc, to po prostu przedmiot wymagający myślenia, łączenia faktów ze sobą, a przy okazji też znajomości anatomii. Ciekawy, nie da się ukryć, bo jednak obrazujący funkcjonowanie ludzkiego organizmu, ale trudny.

Genetyka
Kolejny ciekawy przedmiot. Na pewno obszerniej omawiany niż na lekcjach biologii w szkole średniej. Możliwość zagłębienia się w niektóre choroby, poznania ich przyczyn, objawów. Zaliczenie cholernie trudne, mimo że się dość solidnie uczyłam i przejrzałam giełdy, to jak dostałam arkusz z testem miałam wrażenie, że o niektórych rzeczach nigdy wcześniej nie słyszałam/nie czytałam. Jakimś cudem w pierwszym terminie zaliczyłam, ale zdecydowanie było w tym więcej szczęścia niż mojej wiedzy.

Mikrobiologia
Takie troszkę przybliżenie się do pracy w laboratorium. M.in. możliwość sprawdzenia czy ma się gronkowca :P Zaliczenie na podstawie zadań rozwiązywanych na ćwiczeniach. Przedmiot dość lekki i przyjemny.

Parazytologia
Przedmiot w całości poświęcony pasożytom. Ich cykle rozwojowe, objawy chorób, które wywołują, profilaktyka, leczenie. Poza teorią, obserwowaliśmy preparaty pod mikroskopem, a obraz który wyłapaliśmy trzeba było narysować. Zaliczenie w formie testu, obowiązkowa znajomość nazw łacińskich wszystkich omawianych pasożytów. Moim zdaniem przedmiot, bez którego można by się obyć. O ile jeszcze znajomość tasiemca, glisty ludzkiej czy rzęsistka pochwowego może nam się przydać o tyle szczegółowe omawianie jakichś afrykańskich pasożytów wydaje mi się zbędne. A poza tym ta łacina...

Patofizjologia
Dla mnie przedmiot ciekawy, na którym omawiane były poszczególne choroby, takie chyba najczęściej spotykające ludzi. Nie mam do niego większych zastrzeżeń. Zaliczenie na ocenę na podstawie kilku pytań opisowych.

Pedagogika
Do samego przedmiotu za bardzo odnieść się nie mogę, ponieważ głównie skupiał się on u nas na osobie go prowadzącej. Cyrk, komedia i hardcore w jednym, a wszystko to zakończone egzaminem... niełatwym do zaliczenia egzaminem.

Promocja zdrowia
Przedmiot prowadzony w taki sposób, że do tej pory jego sensu nie zrozumiałam, ale domyślam się, że mieliśmy nauczyć się na nim jak powinien wyglądać zdrowy styl życia, że ważna jest profilaktyka i że jako przedstawiciele służby zdrowia powinniśmy to wszystko promować. M.in. w ramach zajęć praktycznych przeprowadzałyśmy w szpitalu ankiety z pacjentami.

Psychologia
Przedmiot, który może się przydać do lepszego nawiązania kontaktu z pacjentem, do bardziej umiejętnego podejścia do niego. Nie powiem, że zbędny, ale przeze mnie niezbyt lubiany. Dużo na nim dyskutowaliśmy i staraliśmy utożsamić się z jakimiś przykładowymi sytuacjami. Na koniec ćwiczeń pisemne zaliczenie, sporo pytań, wszystko opisowe, ale też wszystko to co było omawiane na zajęciach. Na koniec wykładów natomiast egzamin, również opisowy, ale oparty jednak trochę bardziej na fantazjowaniu, połączeniu tego, co się na tych wykładach dowiedzieliśmy w jedną całość niż konkretnej wiedzy.

Socjologia
Kolejny przedmiot skupiający się przede wszystkim na dyskusji, zdecydowanie nawiązujący jednak do sytuacji, wydarzeń, z którymi może spotkać się położna, które są w jakimś stopniu z tym zawodem związane. Dość miło spędzony, chociaż do najciekawszych bym go nie zaliczyła. Na koniec zaliczenie bazujące na zdobytej na zajęciach wiedzy oraz własnych przemyśleniach. Ocena wystawiana na podstawie tego pisemnego zaliczenia, prezentacji oraz frekwencji na ćwiczeniach.

Pominęłam w-f i język obcy, bo chyba nie ma sensu za wiele o nich pisać, a także podstawy opieki położniczej oraz techniki położnicze i prowadzenie porodu, ponieważ te przedmioty dalej będą kontynuowane i o nich byłoby bardzo dużo do napisania, więc jak już to poświęcę im kiedyś osobną notkę albo przynajmniej stopniowo będę Was w nie zagłębiać.
To co też zmywało mi sen z powiek, a za wiele o tym nie wspomniałam, to prezentacje, całe mnóstwo prezentacji, które musieliśmy przygotować samemu albo w grupach i które obowiązywały nas prawie na każdym przedmiocie. Na zajęciach z informatyki czy technologii informacyjnej w szkole nie miałam tyle do czynienia z Power pointem co podczas tych dziewięciu miesięcy studiów. No bo właśnie... poza tym, co robimy na wykładach, ćwiczeniach, seminariach, zajęciach praktycznych i praktykach zawodowych obowiązuje nas jeszcze samokształcenie - coś co jak sama nazwa wskazuje opiera się na samodzielnej pracy, często właśnie poza godzinami zajęć.

Podsumowując, ten rok na pewno nie był łatwy, na pewno wymagał wiele poświęcenia i spodziewam się, że kolejny rok wcale nie będzie łatwiejszy, ale przynajmniej będziemy mieć trochę mniej przedmiotów, wszystkie bardziej kierunkowe, więc myślę, że łatwiej będzie to ogarnąć ;p

Mówiłam, że będzie w skrócie? Tak, to jest właśnie mój post obejmujący treści w pigułce xD

sobota, 1 września 2012

Porodówka wita studentów.

Zamierzałam opublikować kolejnego posta dopiero po zakończeniu sesji poprawkowej, ale że blog cieszy się coraz większym zainteresowaniem i mam o czym pisać, ponieważ sami podrzucacie mi tematy, to zdecydowałam się jednak napisać już teraz :) A co tam, nauka nie zając, nie ucieknie :P Gorzej jak możliwość poprawy mi ucieknie, ale miejmy nadzieję, że o to akurat martwić się nie będę musiała.

Na początek kilka słów o stosunku uczelni i szpitala do studenta położnictwa. Jak to często w życiu bywa są wśród nas równi i równiejsi, a my nie mamy na to większego wpływu. Przykład podany w jednym z komentarzy pod poprzednią notką niestety się sprawdza. Obcokrajowcom studiującym w Polsce przysługują pewne przywileje, które zdecydowanie ułatwiają im tutejszą naukę. Przede wszystkim od nich nie wymaga się tyle co od Polaków. U mnie na roku nie ma akurat żadnego obcokrajowca, więc nie mogę tak zupełnie z własnego doświadczenia się na ten temat wypowiedzieć, ale słyszałam np. z opowieści moich koleżanek o Turku, który studiował z nimi na roku i nawet nie umiał się dobrze porozumieć ani po polsku ani po angielsku, ale jakoś wszystko zaliczał. Podobnie ma się sprawa jeśli chodzi o przydział miejsca w akademiku - w pierwszej kolejności brani są pod uwagę obcokrajowcy, to oni dostają lepszy akademik i lepszy pokój. Jest też coś takiego, że studenci medycyny przewyższają studentów innych kierunków. U nas szczególnie odbija się to na planie zajęć, który układany jest pod kierunek lekarski, w rezultacie czego my mamy zajęcia o najbardziej nieprzyzwoitych godzinach, jak np. w piątek do 21, bo po prostu jesteśmy wciskani w te wolne godziny, które pozostaną. W szpitalu szczerze mówiąc nie zauważyłam jakiegoś szczególnego podziału na "klasy", bardziej jest on tworzony przez samych studentów. Inną sprawą jest to, że nie każdy szpital, nie każdy lekarz, nie każda położna, jak też nie każdy pacjent jest przychylnie nastawiony do studenta, ale to już raczej sprawa indywidualna danej osoby.

Otrzymałam też pytania dotyczące pierwszego porodu, w którym brałam udział. Ja akurat miałam okazję dosyć szybko przekonać się na żywo jak to wszystko tak naprawdę wygląda, bo już w pierwszym semestrze, bodajże w grudniu, ale niektórzy musieli na to poczekać dopiero do praktyk wakacyjnych. No nie ukrywam, że było to dla mnie ogromnym przeżyciem i na pewno pozostanie w mojej pamięci jako coś niesamowitego. Byłam przerażona, bo zostawili mnie samą w sali z rodzącą, której skurcze z minuty na minutę się nasilały i miałam jej pilnować, a w razie potrzeby wołać położną. Serce waliło mi jak oszalałe, bo nie dość, że pierwszy raz byłam w takiej sytuacji, to jeszcze zdawałam sobie sprawę z tego, że moja wiedza na temat porodu w tamtym czasie była naprawdę znikoma i kompletnie nie wiedziałabym co robić gdyby nagle coś nieprzewidzianego zaczęło się dziać. No stresu co nie miara, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Położna przyszła na czas, dzieciątko urodziło się zdrowe, rodzice szczęśliwi, a mój stan emocjonalny powoli wrócił do normy. Teraz każdy kolejny poród też jest dla mnie przeżyciem, ale na pewno trochę mniejszym, bo przynajmniej wiem już czego mogę się spodziewać, a i moja wiedza jest na nieco wyższym poziomie. Mnie akurat praktyki na porodówce nie zniechęciły, dały jedynie do zrozumienia jak wielką odpowiedzialnością obarczona jest położna, ale na pewno są osoby, które po tego typu wydarzeniach rezygnują z kształcenia się w tym kierunku. U mnie na roku jakieś dziewczyny zrezygnowały po pierwszym dniu praktyk, z tym że one chyba akurat nie miały ich na porodówce. Być może doszły do wniosku, że po prostu do pracy w szpitalu się nie nadają albo nie wytrzymały psychicznie jakichś uwag naszych asystentek... nie wiem czym było to spowodowane.
No i to by chyba na dzisiaj było tyle, mam nadzieję, że niczego istotnego nie pominęłam ;)

W najbliższym czasie skupiam się przede wszystkim na egzaminach, także w przyszłym tygodniu raczej się nie odezwę. Jakby się komuś nudziło to może za mnie potrzymać kciuki, a i modlitwa też nie zaszkodzi. Wyjścia są dwa - albo następnego posta napiszę jako jeszcze studentka albo jako już nie studentka, tak więc każdy rodzaj wsparcia mi się przyda.

Pozdrawiam.

niedziela, 26 sierpnia 2012

Położnictwo rok pierwszy.

Witajcie! Pojawiły się pierwsze komentarze na blogu, więc jak już wiem, że ktoś tutaj zagląda to postaram się coś czasem napisać ;) Dostałam kilka pytań odnośnie studiów, także już się biorę za odpowiadanie na nie.
Czy chciałam iść na medycynę? Nie, a przynajmniej nigdy tak na poważnie o tym nie myślałam. Jakieś tam myśli o tym krążyły mi po głowie w dzieciństwie, a nawet podczas sesji zimowej po pierwszym semestrze położnictwa, kiedy to zdałam sobie sprawę, że niejednokrotnie wymagają od nas tego samego co od kierunku lekarskiego i wcale tutaj nie jest tak łatwo i przyjemnie, ale to było tylko takie chwilowe, bo w rzeczywistości nie wyobrażam sobie siebie na medycynie. Nie mogę też powiedzieć, że położnictwo było moim marzeniem od zawsze, bo nie było, pomysł ten zrodził mi się dopiero w szkole średniej. Mimo wszystko nie żałuję swojego wyboru i w tej chwili gdzie indziej siebie nie widzę ;)
Co do przedmiotów... Nie wiem tak dokładnie jakie są na I roku lekarskiego, ale wiem, że jest ich mniej niż na położnictwie i również godzinowo my mamy zdecydowanie większy natłok zajęć. Na lekarskim pierwszy rok to głównie anatomia, z której na medycynie rzeczywiście dużo wymagają. Więcej niż od nas, bo my chociażby nie mamy szpilek, zaliczenie jest tylko z teorii, mimo że zajęcia w prosektorium na zwłokach czy poszczególnych narządach mamy i też łacinę wystarczy, że tylko tak pobieżnie umiemy. Bochenek raczej potrzebny nam nie jest, ja go nigdy nawet w swoich rękach nie miałam. W każdym razie na początku i tak byłam trochę zaskoczona tym, że wymagają od nas tak dużo, bo tak naprawdę musimy mieć wiedzę z wszystkich działów anatomii na podobnym poziomie. Tymczasem mi się wydawało, że głównie będą się u nas skupiać na budowie narządów rodnych kobiety, a pozostałe działy omówią tylko tak pobieżnie. Otóż nie, z tego co pamiętam z układu rozrodczego żeńskiego mieliśmy tylko jedne ćwiczenia, a poza tym prawie cały drugi semestr to była neuroanatomia. Chyba jedyne co mieliśmy dodatkowo tak w naszym kierunku to były jedne ćwiczenia dotyczące budowy miednicy. Jeśli chodzi o inne przedmioty, to też każda uczelnia ma pewnie trochę inaczej to ustalone, z resztą nawet rocznik, który teraz będzie zaczynał będzie miał na pierwszym roku trochę inne przedmioty niż ja miałam. W każdym razie u mnie wyglądało to tak, że poza anatomią miałam jeszcze fizjologię, biochemię, biofizykę, genetykę, embriologię, parazytologię, farmakologię, mikrobiologię, patofizjologię, badania fizykalne, promocję zdrowia, filozofię i etykę zawodu położnej, psychologię, socjologię, pedagogikę, które po pierwszym czy drugim semestrze się skończyły, a kontynuowane będą jeszcze podstawy opieki położniczej oraz techniki położnicze i prowadzenie porodu, czyli nasze typowo kierunkowe przedmioty. Jak tak wymieniłam te wszystkie przedmioty, to dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego ile już za mną, przez ile przedmiotów przebrnęłam... :o Szok.
Było jeszcze pytanie dotyczące nauki i nie ukrywam, że jest jej dużo. Oczywiście z jednych przedmiotów wymagają od nas więcej z innych mniej, a i zależy też na jakiego asystenta się trafi, ale bez nauki raczej pomyślnie ukończyć tych studiów się nie da. Niestety tutaj trzeba się wykazać wiedzą. Czasem jest bardzo ciężko i przychodzą chwile załamania, szczególnie jak się przygotowuje do jakiegoś zaliczenia, naprawdę się uczy, a ostatecznie wcale to nie owocuje i dostaje się 2. Ale też chodzi o to żeby się tymi porażkami nie zniechęcać i walczyć do końca, bo na pewno nie są to studia, których nie da się ukończyć. Tym co zdecydowanie utrudnia tutaj dobre przygotowanie się do wejściówek, kolokwiów, egzaminów jest czas wolny, który na tych studiach jest bardzo ograniczony. Mi osobiście zdarzało się, że wychodziłam z domu na zajęcia o 6:30, a wracałam po 20, jadłam kolację, brałam kąpiel i siadałam do książek, notatek, bo na następny dzień czekało mnie jakieś zaliczenie, czasem nawet kilka. Tym sposobem siedziałam do ok. 1 w nocy, a następnego dnia znowu przed 6 pobudka i jazda na zajęcia. Niekiedy to normalnie czuje się na tych studiach jak na jakimś maratonie. Poza tym rozmawiałam na praktykach z pewną lekarką, która mówiła, że najpierw zrobiła magisterkę z położnictwa, a później poszła na lekarski i jej zdaniem na położnictwie miała więcej nauki. Nie wiem ile w tym prawdy, ale zdecydowanie na położnictwie jest większy natłok zajęć. Kiedyś nawet tak z ciekawości sobie obliczyłam, że do ilości godzin, które my w sumie musimy przerobić w ciągu trzech lat na lekarskim dochodzą dopiero na piątym roku.
Tak się rozpisałam, że nie wiem czy komukolwiek będzie chciało się to wszystko czytać :D Ale mam nadzieję, że chociaż w jakimś stopniu rozwikłałam pewne niejasności.

Tymczasem... Trzeba się wziąć w końcu do roboty, bo egzaminy wielkimi krokami się zbliżają, a ja wciąż daleko w polu i stale wymyślałam sobie jakieś zajęcie żeby tylko przypadkiem za bardzo się tą nauką nie przemęczyć :P

środa, 25 lipca 2012

Powrót.

Tak, czas się w końcu odezwać. Jak pisałam w miarę regularnie, tak w pewnym momencie coś się posypało i ciężko mi było do tej regularności powrócić. Z drugiej strony nie wiem czy ktoś tu w ogóle zagląda, więc może nic takiego się nie stało? W każdym razie jestem, żyję, póki co dalej studiuję i postaram się chociaż co jakiś czas coś tutaj nabazgrać. Może akurat kogoś to zainteresuje ;)
Zajęcia w drugim semestrze dobiegły końca, sesja również i w ciągu ostatnich czterech tygodni skupiona byłam na praktykach zawodowych. Spędziłam 5 dni na Oddziale Położniczym, 11 na Patologii Ciąży i 4 na Sali Porodowej. Trochę żałuję, że nie omawiałam ich tutaj na bieżąco, bo teraz nie jestem w stanie odzwierciedlić tego co tak dokładniej się tam działo. A działo się sporo. Ogółem jestem z tych praktyk zadowolona. Położne na dosyć dużo mi pozwalały i miałam okazję sprawdzić swoje umiejętności w czynnościach, których nigdy wcześniej nie robiłam. M.in. w kilka dni stałam się specem od robienia lewatywy :D Po raz pierwszy mogłam też odciąć pępowinę, chociaż nie ukrywam, że miałam problemy z zapięciem klamerki i później ambitnie trenowałam jej zapinanie na kawałku papieru albo już odciętej razem z łożyskiem części pępowiny. W końcu trening czyni mistrza ;p Poza tym wprawiłam się w wykonywaniu iniekcji domięśniowych i muszę przyznać, że jednak chyba podczas wyboru miejsca wkłucia wolę korzystać z metody kwadrantów (tak jak to robią inne położne) niż von Hochstettera czy Sachtlebena. Niestety na uczelni nie pozwalają nam z tej pierwszej metody korzystać, bo podobno nie jest zbyt precyzyjna i łatwiej o jakieś powikłania, więc pozostaje mi tylko podszkolić się w dwóch pozostałych. Swoją drogą to czego uczą nas na studiach w wielu kwestiach mija się ze szpitalną rzeczywistością i pewnie jakby nasze nauczycielki zobaczyły jak ja czasem na tych praktykach postępowałam (a było to zgodne z funkcjonowaniem danego oddziału), to by mnie zjechały po całej linii i krótko mówiąc miałabym u nich przechlapane. No ale jak to się mówi "co kraj to obyczaj" i tak też każdy szpital czy też nawet oddział rządzi się swoimi prawami, a nam biednym studentom nie pozostaje nic innego jak tylko umieć dostosować się danego miejsca i sytuacji. Tym co mnie podczas całych tych praktyk najbardziej zaskoczyło był chyba fakt, że na koniec oddziałowa przed podpisaniem mi dzienniczka postanowiła sprawdzić moją wiedzę teoretyczną i pytała mnie nie z tego czego się w tym szpitalu w praktyce nauczyłam, ale z tego co miałam kiedyś tam na wykładach czy też ćwiczeniach albo w ogóle tego nie miałam. A pragnę zaznaczyć, że nie robiłam tych praktyk w szpitalu uniwersyteckim czy akademickim. Niby dobrze, bo nie dostałam tego zaliczenia za nic, ale z drugiej strony mogła mnie chociaż ostrzec i powiedzieć z czego powinnam się przygotować, na pewno ciut lepiej bym się wtedy wykazała. No ale ważne, że chociaż na część pytań umiałam odpowiedzieć i mam już te praktyki z głowy. Teraz trochę odpoczynku, a od połowy sierpnia intensywna nauka, ponieważ niestety sesja poprawkowa mnie nie ominie i nie mogę jeszcze powiedzieć, że ten drugi semestr się dla mnie zakończył. On wciąż trwa.
Jakby ktoś miał do mnie jakieś pytania odnośnie studiów, to śmiało proszę pisać. Jeśli tylko będę potrafiła, to chętnie odpowiem :)

sobota, 7 kwietnia 2012

Święta.

Techniki zaliczone, anatomia zaliczona, kolejny tydzień z głowy i już za kilka godzin Wielkanoc :)
Oczywiście, jak przystało na moją uczelnię, w Wielki Czwartek mieliśmy jeszcze normalnie zajęcia... Chociaż i tak trzeba się cieszyć, że przynajmniej wczoraj było wolne ;) W tym tygodniu rozpoczęły mi się zajęcia praktyczne w innym szpitalu i póki co również trafiłyśmy na Oddział Patologii Ciąży. Jak tak dalej pójdzie to zostanę specem od KTG :D Co nie zmienia faktu, że tutaj już tak miło i przyjemnie nie będzie, bo jesteśmy u dość wymagającej położnej.
Na pedagogice naturalnie było nie za wesoło, ale na szczęście nie musiałam jeszcze przedstawiać swojej prezentacji, także teraz mam trochę czasu żeby ją nieco zmodyfikować i się jej lepiej nauczyć. Mam nadzieję, że zdążę ;P
Dzisiaj tak skrótowo, bo jakoś nie mam weny do pisania... Na koniec chciałabym jeszcze życzyć Wam:

Wesołych, pogodnych, rodzinnych Świąt Wielkanocnych
oraz smacznego śniadanka i hojnego Zająca!

niedziela, 25 marca 2012

Szpitalu, powracamy!

No i kolejne zajęcia praktyczne rozpoczęte :) W czwartek czekały na mnie wielkie brzuszki, czyli Patologia Ciąży. Fajnie. Może to niezbyt dobrze zabrzmi, bo jednak lepiej żeby ciężarne nie musiały tam leżeć, ale lubię ten oddział ;) Miałyśmy nawet okazję poznać panią spodziewającą się trojaczków! :) Poza tym oczywiście czekał nas stały rytuał, czyli wysłuchiwanie tętna płodów, obchód i KTG.
Stała się też w minionym tygodniu rzecz niebywała... Zaliczyłam kolokwium z fizjologii (układ pokarmowy)!!! Po raz pierwszy w pierwszym terminie i to jeszcze za wiele się do niego nie przygotowując, bo środę po południu, na wykładzie dowiedziałam się, że na następny dzień ma się ono odbyć i siłą rzeczy nie bardzo miałam kiedy się do niego przyłożyć :P Rozpiera mnie z tego powodu taka duma, że po prostu nie mogę wyjść z podziwu dla samej siebie i zmotywowało mnie to do nauki co najmniej na cały następny tydzień. Tym też sposobem od kiedy tylko rozpoczął się weekend ja siedzę nad książkami :D Obecnie moim number one są techniki i jutrzejsze zaliczenie z nich, jutro będę wkuwać anatomię, a później zabiorę się za fizjo, bo bardzo prawdopodobne, że będzie z niej wejściówka. Mam nadzieję, że mój zapał będzie trwał i trwał, i trwał... jak najdłużej. Kurde, ile to radości może człowiekowi sprawić jedno głupie zaliczenie ;)

poniedziałek, 19 marca 2012

Lajcik.

Zaczął się chyba najbardziej lajtowy tydzień jaki dotąd na tych studiach przeżyłam (nie licząc świąt oczywiście), a to za sprawą licznych godzin rektorskich jakimi zostaliśmy obdarowani. I wiecie co? Pierwszy raz od dawna mam czas na nudę. Aż dziwnie się czuję siedząc i najzwyczajniej w świecie obijając się ;D Co prawda krążą jakieś pogłoski, że w czwartek ma się odbyć kolokwium z fizjologii, ale my oficjalnie przez wykładowcę nie zostaliśmy o tym poinformowani, więc i motywacji by wziąć się za naukę nie mam. Chyba coś ostatnio wspominałam, że w zeszłym tygodniu miało być koło, ale ostatecznie jednak się ono nie odbyło, bo niby mamy mieć połączone z pokarmówki i metabolizmu, o czym poinformowały nas inne grupy. Jak zwykle w tej katedrze jeden wielki chaos i nie wiadomo na co mamy się przygotować.
Poza tym w ciągu ostatniego tygodnia gościłyśmy 2 razy w szpitalu w ramach zajęć praktycznych z promocji zdrowia. Jakieś nowe doświadczenie na pewno, aczkolwiek zajęcia same w sobie niezbyt sensowne, bo poza przeprowadzaniem ankiet z pacjentami nic nie robiłyśmy. Miałyśmy też w czwartek wyjściówkę z POPu, udało mi się ją zaliczyć i teraz bez problemu mogę w ten czwartek rozpocząć zajęcia praktyczne z tegoż właśnie przedmiotu w szpitalu :) Stęskniłam się już trochę za tymi wielkimi brzuszkami i maleńkimi noworodkami, więc nie mogę się tego doczekać. Szkoda tylko, że wciąż nie wiadomo jaki będzie podział grup na poszczególne oddziały. Wolałabym się psychicznie nastawić na to gdzie trafię :P Dobrze, że przynajmniej wiem do jakiego szpitala :D
Przepada nam jutro kolokwium z anatomii, także mam trochę więcej czasu by się do niego przygotować i uwaga! - już od wczoraj robię sobie notatki. Muszę przyznać, że jestem pełna podziwu, nie tylko dla samej siebie za pracowitość :P, ale też dla neurochirurgów. W życiu nie byłabym w stanie nauczyć się neuroanatomii na takim poziomie, na jakim zapewne oni muszą. Dla mnie to co my tutaj mamy, to już jakiś kosmos... i zdecydowanie wiedza w tym zakresie mi wystarczy ;) Co nie zmianie faktu, że cholerka ciekawe to jest. Serio zainteresowało mnie, ale jest zbyt skomplikowane, bym miała się bardziej w to zagłębiać. Aż takich ambicji to ja nie mam.
No i tym oto sposobem oddając się błogiemu lenistwu żegnam się z Wami. Pa!

niedziela, 11 marca 2012

Fizjologia pokonana!

Muszę się pochwalić, ponieważ dobiega końca tydzień obfitujący w dość ważne dla mnie sukcesy. Pierwszym z nich i najważniejszym jest fakt, że uporałam się w końcu z zaległościami z fizjologii, obyło się bez komisa i tym samym I semestr mogę uznać za zamknięty (chociaż jego dopełnieniem będzie jeszcze wpis w indeksie) :) Drugim natomiast udana moja pierwsza próba pobrania krwi. Jeszcze trochę i tak pokocham iniekcje, że nawet wkłucia dożylne będą mi niestraszne :P
Poza tym mieliśmy w tym tygodniu okazję przekonać się jak tak naprawdę wyglądają zajęcia z pedagogiki, o której co nieco już wcześniej słyszeliśmy. Powiem... tzn. napiszę tylko jedno - babka ma zdecydowanie nierówno pod sufitem i już się jej boję. Były też pierwsze ćwiczenia z farmakologii, a gościa teksty po prostu powalające. Przykład: "piznąć w dupę szczeniaka..." - to w odniesieniu do tematu ADHD oraz takie typu "...i szkodzi na oko, głowę, na penisa". Krótko mówiąc - wesoło ;)
Ostatecznie koło z anatomii zaliczyłam, a z POPu przełożyłyśmy na przyszły tydzień, więc wypadałoby się dobrze do niego przygotować. Żeby tak kolorowo nie było, to oprócz tego mamy jeszcze kolokwium z fizjologii. Tak, to byłoby zbyt piękne gdybym mogła sobie choć trochę od tego przedmiotu odpocząć. No i oczywiście jeszcze teraz siedzę i tworzę pracę z samokształcenia, bo w ciągu minionego tygodnia praktycznie nic w ich kierunku nie zrobiłam. Z POPu już kończę, za to z technik jestem daleko w polu. A tak w razie gdyby mi się nudziło i nie miałabym na co spożytkować nadmiar wolnego czasu, to pani z parazytologii się już o to zatroszczyła i wpadła na genialny pomysł, że na wtorek mamy przynieść zeszyty z rysunkami preparatów, które oglądaliśmy pod mikroskopem. Muszę coś wykombinować żeby to zaliczyć, tylko jeszcze nie jestem tak do końca pewna co ;P W chwili obecnej mam jednak ważniejsze sprawy na głowie, więc parazytki schodzą na dalszy plan, a ja biorę się dalej za to samokształcenie :)

sobota, 3 marca 2012

Iniekcje

... tak, właśnie pod tym hasłem minął mi ostatni tydzień. W końcu w mej studenckiej karierze nadszedł moment na to, czego się najbardziej idąc na te studia obawiałam. Wręcz byłam skłonna właśnie przez to wybrać inny kierunek, ale ostatecznie się jednak opanowałam i postanowiłam stawić czoła temu co chcąc nie chcąc miało mnie czekać.
Niby nie taki diabeł straszny jak go malują i moją pierwszą iniekcję śródskórną oraz domięśniową wykonałam bez większego problemu, ale przede mną jeszcze najgorsze - iniekcja dożylna. Zobaczymy co z tego wyjdzie. O ile w ogóle do tego dojdzie, bo kochana pani położna postawiła warunek, że aby móc na jej zajęciach robić iniekcje trzeba zdać wejściówkę ze wstrzyknięć na 5. Natomiast żeby móc wykonywać je na zajęciach w szpitalu, to z wyjściówki z POPu trzeba mieć co najmniej 4+. Zupełnie jakby teoria była ważniejsza od praktyki. Nie wiem, może ja się nie znam, ale wydaje mi się, że lepiej jak ma się możliwość podczas studiów na zdobycie wprawy i doświadczenia niż jakby się miało dopiero po ich skończeniu wszystkiego w praktyce uczyć. Moim zdaniem tak byłoby przynajmniej bezpieczniej dla pacjentów, ale jak widać ta pani ma chyba inne zdanie na ten temat i nie pozostaje nam nic innego jak tylko wziąć się ostro za naukę. Szkoda tylko, że na tą naukę za wiele czasu nie ma, bo w poniedziałek mam poprawkę z fizjologii, we wtorek koło z anatomii, a zaliczenie z POPu jest w środę. Jakby tego było mało do 15. marca mamy oddać samokształcenie z POPu i technik, ale jeszcze w przyszłym tygodniu pokazać wstępny zarys tego z technik. Tym sposobem dzisiejszy dzień rozpoczęłam (nie licząc zmiany pościeli i zrobienia prania) od wizyty w bibliotece, która jeśli chodzi o to samokształcenie z technik zbyt wiele mi nie pomogła. Dobrze, że chociaż na POP i mikrobiologię udało mi się jakieś wiadomości znaleźć :)
Swoją drogą ten tydzień należał do kolejnych hardcorowych i już w środę po tym jak położyłam się o 2:00, a wstałam o 5:00 mój organizm w połowie dnia zaczął odmawiać posłuszeństwa, więc myślałam, że do piątku to już w ogóle nie będę kontaktować, ale jakoś dotrwałam do tego dnia w całkiem przyzwoitym stanie. Tak się zastanawiam, jak można uczyć się nie zarywając nocy w momencie, gdy wraca się do domu o 20-21, a następnego dnia zaczyna się zajęcia o 7:30... No chyba się tak nie da. Sama się sobie dziwię, że jeszcze daję radę przy takim stylu życia funkcjonować :P Jednak jak człowiek musi to potrafi ;D No i tym optymistycznym akcentem kończę swoje dzisiejsze wywody, bo książka z anatomii się tutaj do mnie ukradkiem uśmiecha.

piątek, 24 lutego 2012

Żyć! Dajcie żyć!

Dzisiejszy post raczej do najweselszych należeć nie będzie, bo i moje życie ostatnio takie najweselsze to nie jest... A co jest tego powodem? No jak myślicie? Otóż studia moi kochani. Studia, które pochłaniają niemalże każdą minutę w ciągu całego dnia. Studia, na których nie ma czasu usiąść, odpocząć i przestać myśleć o tym, że się studiuje. Studia, które wykańczają zarówno fizycznie, jak i psychicznie. I jeśli tak ma wyglądać rzekomo najlepszy okres w moim życiu to ja dziękuję bardzo. Bo jak się ma czuć człowiek, który chcąc poprawić kolokwium zarywa noc, zawala wejściówkę z przedmiotu kierunkowego, opuszcza WF, który musi później odrobić poza zajęciami, czeka cierpliwie godzinę przed katedrą na wykładowcę z nadzieją, że jednak on się zjawi i umożliwi zaliczenie koszmarnego przedmiotu, którego uczy, po czym okazuje się, że tenże wykładowca wcale nie ma zamiaru przyjść, mimo iż był z nami umówiony i jeszcze bezczelnie wmawia, że mieliśmy przyjść dzień później. Jak się po czasie okazało pomyliły mu się grupy. Słów brak po prostu.
Tyle co ja się od poniedziałku już nastresowałam, to przekracza wszelkie granice. Aczkolwiek muszę przyznać, że ten poniedziałek był dla mnie mimo wszystko szczęśliwy. Dopiero później zaczęło się walić.
Jak dobrze, że to już piątek - piątek wieczór. Nie, nie dlatego że mogę rzucić książki i oddać się lenistwu albo pójść na imprezę. Najzwyczajniej w świecie mogę nabrać tchu, odstresować się i poświęcić choć chwilę samej sobie, bo przez najbliższe 2 dni nikt nie będzie mnie zmuszał do siedzenia od rana do wieczora na uczelni i robił ze mnie idioty. Przynajmniej tyle, bo żeby tak pięknie nie było to i tak weekend spędzę na nauce z POPu i robieniu prezentacji na parazyty ;]
Ledwo się ten II semestr zaczął, a ja już zdążyłam go 'pokochać'. Aż strach pomyśleć co to będzie dalej, a zapowiada się jeszcze ciekawiej.
Wykituje. Jak nic wykituje. Ewentualnie popadnę w jakieś załamanie nerwowe.

sobota, 11 lutego 2012

5:0 dla mnie!

Taaak, moja pierwsza sesja w życiu zakończona sukcesem. Wszystko pozaliczane w pierwszym terminie i gdyby nie fakt, że mam jeszcze zaległości z fizjologii, to byłabym z siebie naprawdę dumna ;) Niemniej jednak fizjologia żyć mi nie daje i tym sposobem tak właściwie nie mam ferii, bo te piękne zimowe mroźne dni poświęcam nauce z neuro. Uroczo. A że kompletnie tego działu nie rozumiem, to na dzisiaj mam bardzo ambitne plany - zamierzam odciąć się od wirtualnego świata i w całości poświecić się nauce. Jeśli mi się to uda, a przy okazji też się czegoś nauczę, to będę mieć kolejny powód do dumy. Jeszcze trochę i popadnę w samozachwyt.
Swoją drogą sesja zostawiła uszczerbek na mojej psychice i przez 3 noce z rzędu śniły mi się rzeczy niesamowite. Pierwszej nocy śniło mi się, że moja chrzestna (kobieta po 50-ce) jest w ciąży. Drugiej, że zajmuję się pacjentką, która ma rozcięty brzuch (tak jakby była po cesarce) i która teoretycznie znajduje się w szpitalu, ale szpital przypominał tylko jej pokój, a poza nim był normalny dom i gdy poszłam wrzucić brudną pościel do brudownika napotkałam dziecięce łóżeczko. Trzeciej natomiast śniło mi się coś co kompletnie przebiło moje 2 dotychczasowe sny. Otóż na Patologii Ciąży miałam zrobić KTG dwóm facetom xD I co najdziwniejsze w tym śnie nie zwrócił mojej uwagi fakt, że to byli mężczyźni, tylko to, że nie byli oni jeszcze w zbyt zaawansowanej ciąży, a miałam zmierzyć tętno płodu :P Pisałam ostatnio, że padło mi na głowę? Chyba właśnie to są tego konsekwencje... Jak tak dalej pójdzie to skończę na oddziale psychiatrycznym - jako pacjentka rzecz jasna.
Zobaczcie co to studia potrafią zrobić z człowiekiem. Nawet nocą nie można się od nich uwolnić. Dobrze przynajmniej, że nie śniły mi się krocza albo zwłoki z prosektorium ;D
Tak w ogóle zmieniłam nieco wygląd bloga i dodałam do linków blogi medyków, które odwiedzam. Co prawda  pewnie poza mną nikt na tego bloga nie zagląda, ale liczę, że za jakiś czas to się zmieni, a nie chciałabym żeby już sam wygląd od niego odstraszał :)
Lada moment zaczynam II semestr, także nie będę mieć zbyt wiele czasu na pisanie, ale myślę, że chociaż w weekendy uda mi się od czasu do czasu coś nabazgrać. No to do następnego!

poniedziałek, 6 lutego 2012

Sesji ciąg dalszy.

Witajcie w ten słoneczno-mroźny dzień :) Jak nietrudno można się domyślić po tytule moja sesja wciąż trwa... Biochemia dzięki giełdom zaliczona, POP [czyt. podstawy opieki położniczej] również, genetyka wciąż nie wiadomo, a jeszcze dzisiaj do grona niewiadomych dołączyła psychologia - mój jedyny egzamin w tej sesji, a jednocześnie przedmiot, na którym najwięcej naściemniałam. Zobaczymy co z tego wyniknie. Mam jednak cichą nadzieję, że pan profesor się nade mną zlituje i mi te moje dziwne (nie wiem nawet czy na temat...) wywody zaliczy. Fajnie by było ;P No a jutro techniki [czyt. techniki położnicze i prowadzenie porodu], na których zapewne będzie bon w postaci leków...
Jak mi się uczyć odechciało w środę, tak do dnia dzisiejszego jeszcze chęci do tego mi nie powróciły, co skutkuje tym, że siedzę nad notatkami i "bujam w obłokach". Pewnie gdybym cały ten czas kiedy jestem myślami gdzie indziej poświęciła na coś więcej niż tylko patrzenie w notatki, to efekty mojej nauki byłyby znacznie lepsze. Niestety nie potrafię się skupić, zbyt wiele myśli krąży po mojej głowie. A żeby było ciekawiej to ciągle wymyślam sobie jakieś nowe zajęcia. Już mało brakowało, a zamiast jutro zabrałabym się dzisiaj za sprzątanie. W końcu po co mam jutro marnować czas skoro mogłabym to zrobić dzisiaj i jutro szybciej pojechać do domu ;D Ostatecznie mój rozum i chęci poszły na kompromis i za sprzątanie biorę się jutro, ale za to dzisiaj idę na zakupy. Jeszcze nie wiem co chcę kupić, ale idę, tak trochę pod pretekstem wybrania pieniędzy z bankomatu, bo przecież bez nich nie będę miała jak jechać do domu, a w autobusie kartą raczej nie zapłacę. Może przy okazji po drodze spotkam natchnienie, które zmobilizuje mnie do nauki :)
No więc kończę - techniki wzywają! Ale spokojnie, najpierw jeszcze bankomat, zakupy, obiad...

Od nadmiaru nauki chyba padło mi na głowę... Niedobrze.

czwartek, 2 lutego 2012

Od czego by tu zacząć...?

W przypływie niezrozumiałej chęci założenia bloga postanowiłam go stworzyć. Czemu? Tak naprawdę sama nie jestem tego pewna. Może dlatego, że mam ochotę podzielić się z kimś swoimi doświadczeniami, doradzić tym niezdecydowanym co do swojej przyszłej drogi życiowej albo po prostu oderwać się od rzeczywistości, którą w tym momencie jest dla mnie sesja i jutrzejsze zaliczenie z biochemii. Tak, właśnie w tym momencie powinnam się uczyć ;p
Na początek wypadałoby powiedzieć (napisać?) chociaż kilka słów o sobie, ale że chciałabym zostać przynajmniej w jakimś stopniu anonimowa (o ile jest to w ogóle jeszcze w internecie możliwe), to będzie bardzo skrótowo. Otóż jestem studentką pierwszego roku położnictwa na jednej z polskich uczelni medycznych, borykającą się z problemami dnia codziennego spotykającymi studentów tegoż właśnie kierunku. Może nie jestem jeszcze zbyt doświadczona jeśli o położnictwo chodzi, bo póki co nie wiem nawet czy I semestr zaliczę, ale mam nadzieję, że chociaż w jakimś stopniu uda mi się przybliżyć Wam ten kierunek... zawód. Sama jeszcze nie tak dawno temu miałam dylemat co ze swoim dalszym życiem począć i wiem, że wtedy każda wskazówka dotycząca studiów była dla mnie niezwykle cenna. Niestety w sieci nie jest tak łatwo znaleźć blog położniczy i przez to ilość informacji na ten temat jest dość ograniczona. Chciałabym jednak to zmienić i liczę, że przynajmniej komuś opisywane przeze mnie doświadczenia przydadzą się, pomogą w wyborze drogi życiowej albo przynajmniej uświadomią jak tak naprawdę te studia wyglądają. Co prawda między uczelniami na pewno są różnice w sposobie nauczania, podobnie jak każdy z nas może nieco inaczej te studia postrzegać, ale myślę chociaż ogólny zarys ich przebiegu może być cenną wskazówką. Mam też nadzieję, że wystarczy mi chęci i samozaparcia do prowadzenia tego bloga, a jeśli uda mi się tu zagościć na dłużej (tak samo jak na dłużej chciałabym zagościć na studiach ;D), to może w przyszłości zamieszczać tu będę rady dla przyszłych mam :)
Jak na pierwszą notkę myślę, że tyle wystarczy, a teraz zmykam do krainy biochemiiiii.

Do następnego napisania!