piątek, 24 lutego 2012

Żyć! Dajcie żyć!

Dzisiejszy post raczej do najweselszych należeć nie będzie, bo i moje życie ostatnio takie najweselsze to nie jest... A co jest tego powodem? No jak myślicie? Otóż studia moi kochani. Studia, które pochłaniają niemalże każdą minutę w ciągu całego dnia. Studia, na których nie ma czasu usiąść, odpocząć i przestać myśleć o tym, że się studiuje. Studia, które wykańczają zarówno fizycznie, jak i psychicznie. I jeśli tak ma wyglądać rzekomo najlepszy okres w moim życiu to ja dziękuję bardzo. Bo jak się ma czuć człowiek, który chcąc poprawić kolokwium zarywa noc, zawala wejściówkę z przedmiotu kierunkowego, opuszcza WF, który musi później odrobić poza zajęciami, czeka cierpliwie godzinę przed katedrą na wykładowcę z nadzieją, że jednak on się zjawi i umożliwi zaliczenie koszmarnego przedmiotu, którego uczy, po czym okazuje się, że tenże wykładowca wcale nie ma zamiaru przyjść, mimo iż był z nami umówiony i jeszcze bezczelnie wmawia, że mieliśmy przyjść dzień później. Jak się po czasie okazało pomyliły mu się grupy. Słów brak po prostu.
Tyle co ja się od poniedziałku już nastresowałam, to przekracza wszelkie granice. Aczkolwiek muszę przyznać, że ten poniedziałek był dla mnie mimo wszystko szczęśliwy. Dopiero później zaczęło się walić.
Jak dobrze, że to już piątek - piątek wieczór. Nie, nie dlatego że mogę rzucić książki i oddać się lenistwu albo pójść na imprezę. Najzwyczajniej w świecie mogę nabrać tchu, odstresować się i poświęcić choć chwilę samej sobie, bo przez najbliższe 2 dni nikt nie będzie mnie zmuszał do siedzenia od rana do wieczora na uczelni i robił ze mnie idioty. Przynajmniej tyle, bo żeby tak pięknie nie było to i tak weekend spędzę na nauce z POPu i robieniu prezentacji na parazyty ;]
Ledwo się ten II semestr zaczął, a ja już zdążyłam go 'pokochać'. Aż strach pomyśleć co to będzie dalej, a zapowiada się jeszcze ciekawiej.
Wykituje. Jak nic wykituje. Ewentualnie popadnę w jakieś załamanie nerwowe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz