... tak, właśnie pod tym hasłem minął mi ostatni tydzień. W końcu w mej studenckiej karierze nadszedł moment na to, czego się najbardziej idąc na te studia obawiałam. Wręcz byłam skłonna właśnie przez to wybrać inny kierunek, ale ostatecznie się jednak opanowałam i postanowiłam stawić czoła temu co chcąc nie chcąc miało mnie czekać.
Niby nie taki diabeł straszny jak go malują i moją pierwszą iniekcję śródskórną oraz domięśniową wykonałam bez większego problemu, ale przede mną jeszcze najgorsze - iniekcja dożylna. Zobaczymy co z tego wyjdzie. O ile w ogóle do tego dojdzie, bo kochana pani położna postawiła warunek, że aby móc na jej zajęciach robić iniekcje trzeba zdać wejściówkę ze wstrzyknięć na 5. Natomiast żeby móc wykonywać je na zajęciach w szpitalu, to z wyjściówki z POPu trzeba mieć co najmniej 4+. Zupełnie jakby teoria była ważniejsza od praktyki. Nie wiem, może ja się nie znam, ale wydaje mi się, że lepiej jak ma się możliwość podczas studiów na zdobycie wprawy i doświadczenia niż jakby się miało dopiero po ich skończeniu wszystkiego w praktyce uczyć. Moim zdaniem tak byłoby przynajmniej bezpieczniej dla pacjentów, ale jak widać ta pani ma chyba inne zdanie na ten temat i nie pozostaje nam nic innego jak tylko wziąć się ostro za naukę. Szkoda tylko, że na tą naukę za wiele czasu nie ma, bo w poniedziałek mam poprawkę z fizjologii, we wtorek koło z anatomii, a zaliczenie z POPu jest w środę. Jakby tego było mało do 15. marca mamy oddać samokształcenie z POPu i technik, ale jeszcze w przyszłym tygodniu pokazać wstępny zarys tego z technik. Tym sposobem dzisiejszy dzień rozpoczęłam (nie licząc zmiany pościeli i zrobienia prania) od wizyty w bibliotece, która jeśli chodzi o to samokształcenie z technik zbyt wiele mi nie pomogła. Dobrze, że chociaż na POP i mikrobiologię udało mi się jakieś wiadomości znaleźć :)
Swoją drogą ten tydzień należał do kolejnych hardcorowych i już w środę po tym jak położyłam się o 2:00, a wstałam o 5:00 mój organizm w połowie dnia zaczął odmawiać posłuszeństwa, więc myślałam, że do piątku to już w ogóle nie będę kontaktować, ale jakoś dotrwałam do tego dnia w całkiem przyzwoitym stanie. Tak się zastanawiam, jak można uczyć się nie zarywając nocy w momencie, gdy wraca się do domu o 20-21, a następnego dnia zaczyna się zajęcia o 7:30... No chyba się tak nie da. Sama się sobie dziwię, że jeszcze daję radę przy takim stylu życia funkcjonować :P Jednak jak człowiek musi to potrafi ;D No i tym optymistycznym akcentem kończę swoje dzisiejsze wywody, bo książka z anatomii się tutaj do mnie ukradkiem uśmiecha.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz