Zaczęło się koszmarnie. Doszło do tego, że z trudem powstrzymywałam się od płaczu i łzy usilnie ograniczały mi widoczność. Nikogo nie zabiłam, krzywdy żadnej nikomu nie zrobiłam, a mimo to na każdym kroku byłam krytykowana i to w taki sposób, że cały oddział miał szansę się o tym dowiedzieć. Po dwóch godzinach już miałam wszystkiego serdecznie dosyć, a tymczasem przede mną była jeszcze perspektywa kolejnych siedmiu. Ostatecznie dotrwałam do końca, ale co wtedy przeżyłam to zostanie w mojej pamięci na długo. Jak można być takim człowiekiem? Jak taki człowiek może pracować w tym zawodzie? Nie rozumiem, nie pojmuję, nie ogarniam tego. Jedynym dobrem, które teraz kojarzy mi się z tym dniem są współczujące mi pacjentki i chociaż odrobina zrozumienia jaka mnie spotkała ze strony pozostałych położnych. Całą resztę wolałabym wymazać z pamięci.
Po trzech dniach trafiłam jednak na zupełnie inny oddział, pod opiekę zupełnie innego człowieka i wszystko diametralnie się zmieniło. Tam już nikt na mnie nie krzyczał, nikt mnie nie krytykował, a wręcz przeciwnie dodał mi jeszcze wiary w siebie i uzmysłowił, że to chyba naprawdę jest to, że mnie to naprawdę kręci. Mogłam się wykazać zarówno w czynnościach typowo pielęgnacyjnych, jak też w roli przyszłej położnej, ponieważ Panie i Panowie... po raz pierwszy odebrałam poród!!! Wydarzenie dla mnie niezwykłe, w które wciąż nie mogę uwierzyć. Oczywiście nie było tak, że wszystko sama tam zrobiłam, bo instruował mnie i pomagał w niektórych czynnościach położny, ale jednak po raz pierwszy moja rola nie ograniczała się tylko do odcięcia pępowiny i odebrania łożyska, tylko też miałam swój udział przy rodzeniu się samego dziecka. Powiem nieskromnie, że jestem z siebie dumna, bo podeszłam do tego naprawdę ze spokojem, nie myślałam o tym, że kilkanaście osób mnie obserwuje, tylko skupiłam się na tym co było w tym danym momencie najważniejsze - na rodzącej, dziecku i radach mojego "nauczyciela". To wydarzenie wynagrodziło mi naprawdę całe zło, które mnie na tych studiach do tej pory spotkało. Aż normalnie żałuję, że przez najbliższe 1,5 tygodnia nie będę mieć zajęć na porodówce, tylko zamiast tego będę się obijać w domu.
A tymczasem z racji zbliżających się świąt Bożego Narodzenia oraz Nowego Roku, życzę Wam wszystkim dużo zdrowia, bo bez niego to ciężko, szczęścia, które też się w życiu przydaje i to czasem bardziej niż by nam się wydawało, samych powodów do radości, tak żeby milej się żyło, sukcesów w nauce, pracy, powodzenia w życiu osobistym oraz żeby te święta spędzone były w przyjemnej, rodzinnej atmosferze, a 2013 rok godnie powitany.