Hej Wam. Znowu długo mi zeszło zanim ponownie postanowiłam coś napisać, ale na początku roku akademickiego nie miałam za bardzo co pisać, a później z kolei brakowało mi na to czasu. Ogólnie trochę ciężko mi się tu pisze ze względu na to, że nie chciałabym żeby ktoś kto mnie zna połapał się, że to właśnie ja prowadzę tego bloga i dlatego nie mogę Wam zdradzać niektórych szczegółów, a bez nich z kolei blog traci na wartości i jest nieco mniej ciekawy.
Miałam przekazać wieści z trzeciego roku, więc przechodzę do konkretów. Piąty semestr już prawie dobiega końca, został jeszcze tylko miesiąc zajęć. Niektóre przedmioty już mi się pokończyły, inne dopiero się rozkręcają. To co mnie najbardziej denerwuje to chaos jaki panuje na uczelni. Dziekanat nie dogaduje się z poszczególnymi katedrami, wykładowcy między sobą też nie i oczywiście komu się za to obrywa? Nam - studentom. Aż się boję pomyśleć co to będzie pod koniec roku, gdy trzeba będzie załatwiać wszelkie formalności w związku z końcem studiów, egzaminami itd. Przez to wszystko zamiast się skupiać na tym co w tej chwili powinno być dla nas najważniejsze to ciągle jakimiś pierdołami zawracają nam głowę. Z takich przyjemniejszych nowości, które mnie w tym roku spotkały to nowe przedmioty dostarczające równie nowych doświadczeń. Przede wszystkim psychiatria - dział medycyny skupiający się głównie na osobowości człowieka, a nie jego ciele. Ciekawy, bardzo życiowy, powiedziałabym nawet, że w tej chwili na czasie, bo chyba coraz więcej ludzi ma problemy natury psychicznej, ale ja osobiście siebie na takim oddziale nie widzę. W ogóle w tym semestrze mam takie przedmioty, że każdy z trochę innej bajki. Na dietetyce mogłam nieco pobudzić swoje szare komórki i przypomnieć sobie trochę matematyki, ponieważ na ćwiczeniach w zasadzie tylko i wyłącznie liczyliśmy. Na informatyce podszkoliłam się nieco w obsłudze komputera i przede wszystkim przypomniałam sobie jak funkcjonuje Excel. Najwięcej czasu spędzamy natomiast na neonatologii, a praca z noworodkami jest jednak bardzo specyficzna. W końcu mamy do czynienia z maleńkim człowieczkiem, który jest całkowicie od nas zależny, a nawet nie powie nam o co mu chodzi, tylko samemu musimy do tego dojść. Przedmiotem, z którym wydaje mi się, że podczas sesji będzie najwięcej problemu jest z kolei anestezjologia. Ciekawy przedmiot, ale wydaje mi się, że aż za dużo wiadomości nam z niego przekazują i podobnie dużo od nas wymagają. Wyobraźcie sobie, że w tym semestrze chyba 'aż' raz miałam okazję założyć wenflon i podłączyć kroplówkę, a to w ramach zajęć z ratownictwa medycznego, których mieliśmy bardzo mało. Jeszcze trochę i będę musiała się uczyć wszystkich praktycznych czynności od nowa... Mamy jeszcze taki przedmiot jak rehabilitacja, ale to akurat wolałabym przemilczeć, bo nawet nie mam co za wiele o nim powiedzieć. Inną sprawą jest praca licencjacka. W listopadzie były zapisy do promotora. Nie udało mi się zapisać do tego do kogo chciała, ale liczę, że na dobre mi to wyjdzie. Póki co promotorka nieco faluje, raz jest z nią lepiej raz gorzej, ale myślę że nie będzie robiła jakichś większych problemów i w miarę dobrze nasza współpraca przebiegnie. Temat już mniej więcej mam, coś tam w kierunku tej pracy robić zaczęłam, także powoli idzie to wszystko do przodu ;)
Nie zdążyłam złożyć życzeń na święta, to chociaż złożę na Nowy Rok...
Życzę Wam aby ten Nowy Rok przyniósł dużo zdrowia, szczęścia, ciepła, życzliwości ze strony innych ludzi, aby spełniły się Wasze najskrytsze marzenia, aby ci co wybierają się na studia podjęli właściwą decyzję co do swojej przyszłości, by się na nie dostali, a ci którzy już studiuję zaliczali pomyślnie wszystkie kolokwia, egzaminy i w przyszłości cieszyli się satysfakcjonującą pracą. Życzę również aby pary starające się o dziecko nie traciły nadziei i doczekały się swojego upragnionego maleństwa. Natomiast ci, dla których ciąża okazała się niekoniecznie miłą niespodzianką potrafili stawić temu czoła i otoczyli swoje dzieciątko bezgraniczną miłością. Życzę przede wszystkim tym nowo narodzonym dzieciom dużo zdrowia i bliskości rodziców.
piątek, 27 grudnia 2013
piątek, 27 września 2013
Przedtrzeciorocznie.
Znowu coś się nie mogłam zabrać za napisanie nowego posta... Wybaczcie. Zbliża się październik, a co za tym idzie wakacje nieubłaganie dobiegają końca. Z jednej strony przykro, że nie można się cieszyć dłużej tą wolnością, a z drugiej odczuwam nutkę ekscytacji tym, co ten nowy rok akademicki może przynieść. Planu zajęć oczywiście w pełni podanego jeszcze nie ma, no bo jakżeby inaczej skoro wg regulaminu uczelni powinien zostać ogłoszony najpóźniej 2 tygodnie przed rozpoczęciem zajęć, a te rozpoczynają się 2. października ;p Jednak wiem już przynajmniej jak mniej więcej będzie wyglądał, bo jakiś tam ogólny zarys mamy. Nie powiem, myślałam że jak przystało na ostatni rok studiów będzie trochę więcej luzu. Rzeczywistość okazała się jednak nieco inna i tym sposobem niemalże codziennie mam do 20 :) Może jakimś dużym zaskoczeniem to dla mnie nie jest, bo już się przyzwyczaiłam do takiego trybu życia, ale mimo wszystko po cichu liczyłam, że coś tam jeszcze z tego życia będę mieć. W sumie to ja nawet lubię taki zapierdziel, tylko na dłuższą metę jest to nieco męczące. Ogólnie kolejna rzecz, która mnie zaskoczyła, to fakt, że przez te pół roku w zasadzie nie będę mieć styczności z oddziałem położniczo-ginekologicznym, jedynie co może na neonatologii przejdę się czasem po położnictwie i tyle. Dziwnie jakoś te zajęcia są rozplanowane, no ale co zrobić. Ktoś tak wymyślił i tak jest. Powoli też będę musiała się wziąć za pakowanie, bo lada moment wprowadzam się do akademika. Przez ostatnie 2 dni po raz n-ty prałam i moczyłam moje mundurki, ale z efektów zadowolona być nie mogę, ponieważ plamki z kropelek do oczu noworodka, których się dorobiłam na praktykach wakacyjnych, zejść nie zamierzają. Może zna ktoś skuteczny sposób na pozbycie się takich plam z roztworu azotanu srebra? Byłabym bardzo wdzięczna za jakieś wskazówki. Moja kolejna notka będzie zapewne wieściami z tego III roku, a na razie się z Wami żegnam, pa!
wtorek, 23 lipca 2013
Praktyki wakacyjne po II roku.
Witam Was po tej kilkumiesięcznej przerwie spowodowanej chyba moim nieogarnięciem, bo nie wiem jak to inaczej wytłumaczyć. Zaglądam tutaj na bieżąco, ale jakoś brakowało mi weny żeby coś sensownego napisać. Tym bardziej zaskoczona jestem faktem, że wciąż oczekujecie na nowy post. Dzięki, zmotywowaliście mnie tym ;) W moim życiu wiele się przez ten czas działo, ale mniejsza z tym.
Ogólnie rzecz biorąc jak poprzednim razem pisałam, że ani się obejrzę a już będzie sesja, tak w tej chwili już jestem dawno po sesji i tak naprawdę ten drugi rok mam za sobą. Poszło zdecydowanie łatwiej niż się tego spodziewałam i wciąż się zastanawiam czy bardziej wynika to z faktu, że ten drugi rok był łatwiejszy do zaliczenia niż pierwszy, czy po prostu nauczyłam się studiować :) Egzaminów w tym IV semestrze miałam 4: z ginekologii i opieki ginekologicznej ustny, z położnictwa i opieki położniczej opisówka, z technik położniczych test, z niemca ustny; zaliczeń z oceną 2: z pielęgniarstwa chirurgicznego oraz pielęgniarstwa w chorobach wewnętrznych, oba w formie testu, a oprócz tego jeszcze był test zaliczeniowy z POZ-ów. Może jak się jeszcze bardziej zbiorę w sobie, to postaram się chociaż pokrótce opisać każdy z tych przedmiotów żebyście mieli jako takie rozeznanie na czym one polegają, czym się różnią, czego można się po nich spodziewać.
Z takich aktualniejszych spraw natomiast, zakończyłam kilka dni temu praktyki wakacyjne. Planowo miały one trwać 5 tygodni = 200 godzin, ale udało mi się je ograniczyć do 4 tygodni = 200 godzin ;p 120 godzin spędziłam na sali porodowej, na której zajmowałam się przede wszystkim odpępnianiem, odbieraniem łożyska, odbieraniem dziecka z cesarki i jakimiś innymi drobniejszymi sprawami, typu przygotowywaniem zestawu do porodu czy leków. Przy rodzeniu się samego dziecka brałam udział tak naprawdę tylko raz, co nie jest dla mnie wystarczająco satysfakcjonujące, bo nie ukrywam, że liczyłam na tych praktykach na trochę więcej, ale położne raczej nie były zbyt chętne by studentkom na coś takiego pozwolić. Tak się trafiło, że akurat przy tym porodzie po raz pierwszy mogłam zobaczyć węzeł na pępowinie, a poza tym jedna rączka była nieprawidłowo ułożona, więc jakieś tam nowe doświadczenie zdobyłam. Jeden z dni, który szczególnie na tej porodówce zapadł mi w pamięci, to taki podczas którego byłam świadkiem jednego porodu naturalnego i czterech cesarek (w tym trzech nieplanowanych). Otóż jak przyszłyśmy z koleżanką o godzinie 7 na oddział, to znajdowały się na nim dwie panie w początkowej fazie porodu (w tym jedna pierwiastka), więc domyślałyśmy się, że jeszcze trochę potrwa zanim urodzą i zaplanowana była ta jedna cesarka, także myślałyśmy, że tak wszystko na spokojnie będzie się toczyć. Jak się później okazało, myliłyśmy się bardzo. Chwilę po siódmej przywieźli nam kolejną rodzącą, która spodziewała się już piątego dziecka i dosłownie po chwili pobytu u nas je urodziła. Nawet nie było po niej widać żeby jakieś skurcze miała, a te dziecko dosłownie z niej wypłynęło. Żeby każdy poród był taki bezproblemowy :) Niestety na tym sielanka się skończyła i przyszła kolej na cesarki. Nie pamiętam już dokładnie w jakiej kolejności się one odbywały, ale postaram się mniej więcej opisać jak to wszystko wyglądało. Pierwsza była planowana, ale nie wiem już w tej chwili z jakiego powodu i wszystko odbyło się bez większych zastrzeżeń. Druga do cięcia poszła chyba pani, która rodziła po raz drugi. Pamiętam, że jej mąż strasznie panikował, że ją tak bardzo boli, bo podobno żona dość odporna na ból i przy pierwszym dziecku tak nie było, więc sam proponował położnej żeby zrobić cesarkę. Ostatecznie dopiął swego, a wskazaniem był brak postępu porodu i podejrzenie dużego płodu. Dziecko chyba rzeczywiście było spore i gdzieś w granicach 4 kg miało. Następnie na oddział została przyjęta kolejna wieloródka. Poszłam podłączyć jej zapis, przygotować zestaw do porodu, przy okazji dopytałam się jak się czuje. Wszystko było w porządku, skurczy pani nie miała, tylko tyle że wody odeszły. Gdzieś po 5 minutach położna poszła ją zbadać, a że jakiś czas stamtąd nie wracała i w międzyczasie zapis przestał się wyświetlać na komputerze, to inna położna wysłała mnie żebym sprawdziła czy wszystko jest ok. Gdy weszłam do sali tej rodzącej ujrzałam przerażoną położną z dłonią w pochwie zapłakanej kobiety i krzyczącą żeby szybko przywieść wózek, bo pępowina wypadła. Pobiegłam po ten wózek, zabierając po drodze do pomocy koleżankę. Zawiozłyśmy tą kobietę pędem na salę operacyjną, która jeszcze była myta po poprzedniej cesarce. Kazali mi zawołać lekarza. Dosłownie biegłam po niego, a gdy spotkałam go na swojej drodze i przekazałam, że wołają go na salę operacyjną, to zaobserwowałam niezrozumiałe dla mnie w tym momencie zachowanie, jakim był fakt, że lekarz ten najpierw odpowiedział ze spokojem "Na salę? Aha.", a później takim samym wolnym krokiem jakim szedł wcześniej podążył łaskawie w kierunku tej sali... Ręce tak mi opadły, że chyba kostek sięgały. Nie wspominając już o tym, że on wcześniej tą kobietę badał, bo położnej od razu się coś nie podobało, ale nie widział w tym nic niepokojącego i sobie poszedł. Całe szczęście jakoś udało się całą tą sytuację opanować i ani dziecku ani matce nic się nie stało. Gdy już trochę wszyscy się uspokoili, to przyszedł czas na zainteresowanie się tą pierwiastką, która od dobrych kliku godzin się nam opornie zbierała do porodu. Kobieta z nadwagą, postępu porodu praktycznie brak i ostatecznie zadecydowano o cesarce. W kolejnych dniach natomiast oddziałowa zaczęła się poważnie zastanawiać co ona zrobi jak skończą się obłożenia do cięcia, bo cesarek i ogółem porodów było w tym jednym tygodniu jeszcze sporo.
Następne 40 godzin praktyk spędziłam na położnictwie i patologii ciąży. Trafiłam tam akurat w takim czasie kiedy roboty nie było praktycznie w ogóle, więc się nieźle wynudziłam. Jednego dnia nawet przydarzyło się tak, że było na dyżurze więcej położnych niż pacjentek :D
Ostatnie 40 godzin z kolei poświęciłam na ginekologię septyczną. Tam się nie nudziłam, a wręcz z każdym dniem roboty było coraz więcej. Przede wszystkim brałam tam udział w przyjęciu pacjentek na oddział, krótkich zabiegach ginekologicznych, przygotowywaniu kroplówek, podawaniu leków.
No i tym oto sposobem praktyki dobiegły końca, a ja teraz oficjalnie mogę cieszyć się wakacjami :)
Jak rozpoczynałam pisać tego posta to tak naprawdę nie wiedziałam jeszcze o czym będę pisać, a w końcu tak się rozpisałam... Ja chyba nie umiem krótko. Sorry. :P
Ogólnie rzecz biorąc jak poprzednim razem pisałam, że ani się obejrzę a już będzie sesja, tak w tej chwili już jestem dawno po sesji i tak naprawdę ten drugi rok mam za sobą. Poszło zdecydowanie łatwiej niż się tego spodziewałam i wciąż się zastanawiam czy bardziej wynika to z faktu, że ten drugi rok był łatwiejszy do zaliczenia niż pierwszy, czy po prostu nauczyłam się studiować :) Egzaminów w tym IV semestrze miałam 4: z ginekologii i opieki ginekologicznej ustny, z położnictwa i opieki położniczej opisówka, z technik położniczych test, z niemca ustny; zaliczeń z oceną 2: z pielęgniarstwa chirurgicznego oraz pielęgniarstwa w chorobach wewnętrznych, oba w formie testu, a oprócz tego jeszcze był test zaliczeniowy z POZ-ów. Może jak się jeszcze bardziej zbiorę w sobie, to postaram się chociaż pokrótce opisać każdy z tych przedmiotów żebyście mieli jako takie rozeznanie na czym one polegają, czym się różnią, czego można się po nich spodziewać.
Z takich aktualniejszych spraw natomiast, zakończyłam kilka dni temu praktyki wakacyjne. Planowo miały one trwać 5 tygodni = 200 godzin, ale udało mi się je ograniczyć do 4 tygodni = 200 godzin ;p 120 godzin spędziłam na sali porodowej, na której zajmowałam się przede wszystkim odpępnianiem, odbieraniem łożyska, odbieraniem dziecka z cesarki i jakimiś innymi drobniejszymi sprawami, typu przygotowywaniem zestawu do porodu czy leków. Przy rodzeniu się samego dziecka brałam udział tak naprawdę tylko raz, co nie jest dla mnie wystarczająco satysfakcjonujące, bo nie ukrywam, że liczyłam na tych praktykach na trochę więcej, ale położne raczej nie były zbyt chętne by studentkom na coś takiego pozwolić. Tak się trafiło, że akurat przy tym porodzie po raz pierwszy mogłam zobaczyć węzeł na pępowinie, a poza tym jedna rączka była nieprawidłowo ułożona, więc jakieś tam nowe doświadczenie zdobyłam. Jeden z dni, który szczególnie na tej porodówce zapadł mi w pamięci, to taki podczas którego byłam świadkiem jednego porodu naturalnego i czterech cesarek (w tym trzech nieplanowanych). Otóż jak przyszłyśmy z koleżanką o godzinie 7 na oddział, to znajdowały się na nim dwie panie w początkowej fazie porodu (w tym jedna pierwiastka), więc domyślałyśmy się, że jeszcze trochę potrwa zanim urodzą i zaplanowana była ta jedna cesarka, także myślałyśmy, że tak wszystko na spokojnie będzie się toczyć. Jak się później okazało, myliłyśmy się bardzo. Chwilę po siódmej przywieźli nam kolejną rodzącą, która spodziewała się już piątego dziecka i dosłownie po chwili pobytu u nas je urodziła. Nawet nie było po niej widać żeby jakieś skurcze miała, a te dziecko dosłownie z niej wypłynęło. Żeby każdy poród był taki bezproblemowy :) Niestety na tym sielanka się skończyła i przyszła kolej na cesarki. Nie pamiętam już dokładnie w jakiej kolejności się one odbywały, ale postaram się mniej więcej opisać jak to wszystko wyglądało. Pierwsza była planowana, ale nie wiem już w tej chwili z jakiego powodu i wszystko odbyło się bez większych zastrzeżeń. Druga do cięcia poszła chyba pani, która rodziła po raz drugi. Pamiętam, że jej mąż strasznie panikował, że ją tak bardzo boli, bo podobno żona dość odporna na ból i przy pierwszym dziecku tak nie było, więc sam proponował położnej żeby zrobić cesarkę. Ostatecznie dopiął swego, a wskazaniem był brak postępu porodu i podejrzenie dużego płodu. Dziecko chyba rzeczywiście było spore i gdzieś w granicach 4 kg miało. Następnie na oddział została przyjęta kolejna wieloródka. Poszłam podłączyć jej zapis, przygotować zestaw do porodu, przy okazji dopytałam się jak się czuje. Wszystko było w porządku, skurczy pani nie miała, tylko tyle że wody odeszły. Gdzieś po 5 minutach położna poszła ją zbadać, a że jakiś czas stamtąd nie wracała i w międzyczasie zapis przestał się wyświetlać na komputerze, to inna położna wysłała mnie żebym sprawdziła czy wszystko jest ok. Gdy weszłam do sali tej rodzącej ujrzałam przerażoną położną z dłonią w pochwie zapłakanej kobiety i krzyczącą żeby szybko przywieść wózek, bo pępowina wypadła. Pobiegłam po ten wózek, zabierając po drodze do pomocy koleżankę. Zawiozłyśmy tą kobietę pędem na salę operacyjną, która jeszcze była myta po poprzedniej cesarce. Kazali mi zawołać lekarza. Dosłownie biegłam po niego, a gdy spotkałam go na swojej drodze i przekazałam, że wołają go na salę operacyjną, to zaobserwowałam niezrozumiałe dla mnie w tym momencie zachowanie, jakim był fakt, że lekarz ten najpierw odpowiedział ze spokojem "Na salę? Aha.", a później takim samym wolnym krokiem jakim szedł wcześniej podążył łaskawie w kierunku tej sali... Ręce tak mi opadły, że chyba kostek sięgały. Nie wspominając już o tym, że on wcześniej tą kobietę badał, bo położnej od razu się coś nie podobało, ale nie widział w tym nic niepokojącego i sobie poszedł. Całe szczęście jakoś udało się całą tą sytuację opanować i ani dziecku ani matce nic się nie stało. Gdy już trochę wszyscy się uspokoili, to przyszedł czas na zainteresowanie się tą pierwiastką, która od dobrych kliku godzin się nam opornie zbierała do porodu. Kobieta z nadwagą, postępu porodu praktycznie brak i ostatecznie zadecydowano o cesarce. W kolejnych dniach natomiast oddziałowa zaczęła się poważnie zastanawiać co ona zrobi jak skończą się obłożenia do cięcia, bo cesarek i ogółem porodów było w tym jednym tygodniu jeszcze sporo.
Następne 40 godzin praktyk spędziłam na położnictwie i patologii ciąży. Trafiłam tam akurat w takim czasie kiedy roboty nie było praktycznie w ogóle, więc się nieźle wynudziłam. Jednego dnia nawet przydarzyło się tak, że było na dyżurze więcej położnych niż pacjentek :D
Ostatnie 40 godzin z kolei poświęciłam na ginekologię septyczną. Tam się nie nudziłam, a wręcz z każdym dniem roboty było coraz więcej. Przede wszystkim brałam tam udział w przyjęciu pacjentek na oddział, krótkich zabiegach ginekologicznych, przygotowywaniu kroplówek, podawaniu leków.
No i tym oto sposobem praktyki dobiegły końca, a ja teraz oficjalnie mogę cieszyć się wakacjami :)
Jak rozpoczynałam pisać tego posta to tak naprawdę nie wiedziałam jeszcze o czym będę pisać, a w końcu tak się rozpisałam... Ja chyba nie umiem krótko. Sorry. :P
sobota, 30 marca 2013
Panie i panowie.
Witajcie. Dawno się nie odzywałam, bo nie miałam czasu, bo mi się nie chciało, bo... tak jakoś wyszło ;p Trzeci semestr przeszedł do historii, a w czwartym lada moment trzeba będzie myśleć o sesji. Ani się obejrzałam a już mam za sobą zajęcia praktyczne z POZ-ów (dla niezorientowanych: podstawowa opieka zdrowotna), ginekologii, pielęgniarstwa ginekologicznego, pielęgniarstwa chirurgicznego i pielęgniarstwa internistycznego.
Na POZ-ach byłam w przychodni i w sumie poza tym, że miałam okazję brać udział w dwóch patronażach, to nic takiego ciekawego się tam nie działo. Ginekologię miałam w zeszłym semestrze, więc byłam już z tym tematem oswojona. A to co najbardziej zapadło mi w pamięci z zajęć na oddziale ginekologicznym, to pewna położna. Otóż na oddziale tym studenci nie mogą się obijać i niezależnie od tego czy jest coś w danym momencie do roboty, czy nie ma kompletnie nic, to personel zawsze znajdzie dla ciebie jakąś rozrywkę. Z reguły wygląda to tak, że panie położne sobie siedzą, piją kawkę i jedzą jakieś pyszności, a my sprzątamy i uwierzcie mi, że wcale to nie jest takie łatwe zadanie, ponieważ nie wystarczy sprzątnąć żeby jako tako to wyglądało, trzeba to jeszcze zrobić dokładnie, a to dlatego, że po zakończeniu tej jakże przydatnej nam na studiach czynności pani położna chodzi i sprawdza palcem czy jest czysto. Jakby tego było mało na 4 dni zajęć, które tam miałyśmy wspomniana przeze mnie pani położna była dwa razy, z czego ostatniego dnia z samego rana zrobiła nam pogadankę na temat tego jakie to jesteśmy beznadziejne, nie umiemy nawet posprzątać i że się ogółem na te studia nie nadajemy. Super, takiej motywacji mi trzeba było, nie ma co :D
Kompletną nowością były dla mnie w tym semestrze zajęcia z chirurgii i interny, i to nie tylko dlatego, że miałam do czynienia z innymi przypadkami medycznymi niż do tej pory, ale też dlatego, że miałam pod opieką zarówno kobiety, jak i mężczyzn. Może się to wydać śmieszne, ale pierwszego dnia czułyśmy się trochę nieswojo gdy miałyśmy się zająć facetem. Nie zmienia to jednak faktu, że z czasem się do nich przyzwyczaiłyśmy i mi osobiście nawet lepiej się pracowało z mężczyznami niż z kobietami, przynajmniej było weselej :)
Tacy przykładowi pacjenci, którzy zapadli mi w pamięci, to np. pan z chorobą nowotworową, który podczas wywiadu zdradził, że kiedyś to on palił tak 60 papierosów dziennie, a teraz ogranicza się do 10-15-20 - reakcja lekarza na to wyrażała wszystko. Innym ciekawym przypadkiem był pan, który w wywiadzie powiedział nam, że powodem jego pobytu w szpitalu jest ból trzustki, a tymczasem gdy pojechałam z nim na USG okazało się, że miał badaną śledzionę :D Poza tym, gdy chcąc uzyskać jakieś informacje na temat jego stylu życia, koleżanki spytały się o której godzinie z reguły wstaje, odparł, że o pierwszej (w nocy), co zostało potwierdzone przez pacjentów leżących z nim na sali. Nie ukrywam, że samym wywiadem dostarczył nam trochę wrażeń ;) Humor natomiast poprawił nam pan, który do szpitalnego śniadania wyjął z szafki i jadł jeszcze swoje kabanosy, a że po kilku godzinach zrobił się taki trochę zarumieniony, nie wiadomo w zasadzie z jakiego powodu, to zaczął się zastanawiać czy to nie przypadkiem przez te kabanosy :D
No tak, mało brakowało, a zapomniałabym o życzeniach.
Radosnych, pogodnych i rodzinnych Świąt Wielkanocnych!
Na POZ-ach byłam w przychodni i w sumie poza tym, że miałam okazję brać udział w dwóch patronażach, to nic takiego ciekawego się tam nie działo. Ginekologię miałam w zeszłym semestrze, więc byłam już z tym tematem oswojona. A to co najbardziej zapadło mi w pamięci z zajęć na oddziale ginekologicznym, to pewna położna. Otóż na oddziale tym studenci nie mogą się obijać i niezależnie od tego czy jest coś w danym momencie do roboty, czy nie ma kompletnie nic, to personel zawsze znajdzie dla ciebie jakąś rozrywkę. Z reguły wygląda to tak, że panie położne sobie siedzą, piją kawkę i jedzą jakieś pyszności, a my sprzątamy i uwierzcie mi, że wcale to nie jest takie łatwe zadanie, ponieważ nie wystarczy sprzątnąć żeby jako tako to wyglądało, trzeba to jeszcze zrobić dokładnie, a to dlatego, że po zakończeniu tej jakże przydatnej nam na studiach czynności pani położna chodzi i sprawdza palcem czy jest czysto. Jakby tego było mało na 4 dni zajęć, które tam miałyśmy wspomniana przeze mnie pani położna była dwa razy, z czego ostatniego dnia z samego rana zrobiła nam pogadankę na temat tego jakie to jesteśmy beznadziejne, nie umiemy nawet posprzątać i że się ogółem na te studia nie nadajemy. Super, takiej motywacji mi trzeba było, nie ma co :D
Kompletną nowością były dla mnie w tym semestrze zajęcia z chirurgii i interny, i to nie tylko dlatego, że miałam do czynienia z innymi przypadkami medycznymi niż do tej pory, ale też dlatego, że miałam pod opieką zarówno kobiety, jak i mężczyzn. Może się to wydać śmieszne, ale pierwszego dnia czułyśmy się trochę nieswojo gdy miałyśmy się zająć facetem. Nie zmienia to jednak faktu, że z czasem się do nich przyzwyczaiłyśmy i mi osobiście nawet lepiej się pracowało z mężczyznami niż z kobietami, przynajmniej było weselej :)
Tacy przykładowi pacjenci, którzy zapadli mi w pamięci, to np. pan z chorobą nowotworową, który podczas wywiadu zdradził, że kiedyś to on palił tak 60 papierosów dziennie, a teraz ogranicza się do 10-15-20 - reakcja lekarza na to wyrażała wszystko. Innym ciekawym przypadkiem był pan, który w wywiadzie powiedział nam, że powodem jego pobytu w szpitalu jest ból trzustki, a tymczasem gdy pojechałam z nim na USG okazało się, że miał badaną śledzionę :D Poza tym, gdy chcąc uzyskać jakieś informacje na temat jego stylu życia, koleżanki spytały się o której godzinie z reguły wstaje, odparł, że o pierwszej (w nocy), co zostało potwierdzone przez pacjentów leżących z nim na sali. Nie ukrywam, że samym wywiadem dostarczył nam trochę wrażeń ;) Humor natomiast poprawił nam pan, który do szpitalnego śniadania wyjął z szafki i jadł jeszcze swoje kabanosy, a że po kilku godzinach zrobił się taki trochę zarumieniony, nie wiadomo w zasadzie z jakiego powodu, to zaczął się zastanawiać czy to nie przypadkiem przez te kabanosy :D
No tak, mało brakowało, a zapomniałabym o życzeniach.
Radosnych, pogodnych i rodzinnych Świąt Wielkanocnych!
sobota, 9 lutego 2013
W przerwie międzysemestralnej.
Dość długo nie pisałam, bo i nie było za bardzo co pisać. Styczeń był dla mnie jak dotąd najbardziej lajtowym miesiącem na tych studiach, a to przede wszystkim przez to, że po pierwszym tygodniu nowego roku skończyły mi się praktyki zawodowe, które miałam zaplanowane na III semestr i później chodziłam już tylko na jakieś pojedyncze wykłady i ćwiczenia. Przynajmniej miałam trochę czasu żeby sobie odpocząć, bo na odpoczynek po sesji nie ma za bardzo co liczyć, dlatego że ledwo co skończyły mi się egzaminy, a już od przyszłego tygodnia zaczynam nowy semestr. Ale może po kolei...
Jeśli chodzi o sesję, to jeszcze nie mogę jej tak ostatecznie podsumować, ponieważ nie mam wyników egzaminów z obecnego tygodnia. Wiem jedynie, że zdałam pediatrię ;) Spotkała mnie też niemiła niespodzianka, bo okazało się, że musiałam jeszcze poprawiać kolokwium z patomorfologii i nie wiem co z tego wyjdzie, dlatego że nie zdążyłam wszystkiego napisać. Łącznie 5 minut na zapisanie 3 pytań i odpowiedzenie na nie opisowo, to jednak trochę za mało... Pozostałymi egzaminami się aż tak bardzo nie przejmuję, bo myślę, że powinnam je zaliczyć :)
A co mnie czeka w nowym semestrze? Z takich przedmiotowych nowości to chirurgia, interna i POZy. Plan zajęć przypominający ten z zeszłego roku, czyli zajęcia od 7 do 20 niemalże przez cały tydzień ;) Z jednej strony już się doczekać nie mogę, a z drugiej jeszcze bym się troszkę poleniła. Niestety albo stety wyboru nie mam, więc moje odczucia odchodzą na plan dalszy i powoli wkraczam w IV semestr.
Jeśli chodzi o sesję, to jeszcze nie mogę jej tak ostatecznie podsumować, ponieważ nie mam wyników egzaminów z obecnego tygodnia. Wiem jedynie, że zdałam pediatrię ;) Spotkała mnie też niemiła niespodzianka, bo okazało się, że musiałam jeszcze poprawiać kolokwium z patomorfologii i nie wiem co z tego wyjdzie, dlatego że nie zdążyłam wszystkiego napisać. Łącznie 5 minut na zapisanie 3 pytań i odpowiedzenie na nie opisowo, to jednak trochę za mało... Pozostałymi egzaminami się aż tak bardzo nie przejmuję, bo myślę, że powinnam je zaliczyć :)
A co mnie czeka w nowym semestrze? Z takich przedmiotowych nowości to chirurgia, interna i POZy. Plan zajęć przypominający ten z zeszłego roku, czyli zajęcia od 7 do 20 niemalże przez cały tydzień ;) Z jednej strony już się doczekać nie mogę, a z drugiej jeszcze bym się troszkę poleniła. Niestety albo stety wyboru nie mam, więc moje odczucia odchodzą na plan dalszy i powoli wkraczam w IV semestr.
Subskrybuj:
Posty (Atom)