Witam Was po tej kilkumiesięcznej przerwie spowodowanej chyba moim nieogarnięciem, bo nie wiem jak to inaczej wytłumaczyć. Zaglądam tutaj na bieżąco, ale jakoś brakowało mi weny żeby coś sensownego napisać. Tym bardziej zaskoczona jestem faktem, że wciąż oczekujecie na nowy post. Dzięki, zmotywowaliście mnie tym ;) W moim życiu wiele się przez ten czas działo, ale mniejsza z tym.
Ogólnie rzecz biorąc jak poprzednim razem pisałam, że ani się obejrzę a już będzie sesja, tak w tej chwili już jestem dawno po sesji i tak naprawdę ten drugi rok mam za sobą. Poszło zdecydowanie łatwiej niż się tego spodziewałam i wciąż się zastanawiam czy bardziej wynika to z faktu, że ten drugi rok był łatwiejszy do zaliczenia niż pierwszy, czy po prostu nauczyłam się studiować :) Egzaminów w tym IV semestrze miałam 4: z ginekologii i opieki ginekologicznej ustny, z położnictwa i opieki położniczej opisówka, z technik położniczych test, z niemca ustny; zaliczeń z oceną 2: z pielęgniarstwa chirurgicznego oraz pielęgniarstwa w chorobach wewnętrznych, oba w formie testu, a oprócz tego jeszcze był test zaliczeniowy z POZ-ów. Może jak się jeszcze bardziej zbiorę w sobie, to postaram się chociaż pokrótce opisać każdy z tych przedmiotów żebyście mieli jako takie rozeznanie na czym one polegają, czym się różnią, czego można się po nich spodziewać.
Z takich aktualniejszych spraw natomiast, zakończyłam kilka dni temu praktyki wakacyjne. Planowo miały one trwać 5 tygodni = 200 godzin, ale udało mi się je ograniczyć do 4 tygodni = 200 godzin ;p 120 godzin spędziłam na sali porodowej, na której zajmowałam się przede wszystkim odpępnianiem, odbieraniem łożyska, odbieraniem dziecka z cesarki i jakimiś innymi drobniejszymi sprawami, typu przygotowywaniem zestawu do porodu czy leków. Przy rodzeniu się samego dziecka brałam udział tak naprawdę tylko raz, co nie jest dla mnie wystarczająco satysfakcjonujące, bo nie ukrywam, że liczyłam na tych praktykach na trochę więcej, ale położne raczej nie były zbyt chętne by studentkom na coś takiego pozwolić. Tak się trafiło, że akurat przy tym porodzie po raz pierwszy mogłam zobaczyć węzeł na pępowinie, a poza tym jedna rączka była nieprawidłowo ułożona, więc jakieś tam nowe doświadczenie zdobyłam. Jeden z dni, który szczególnie na tej porodówce zapadł mi w pamięci, to taki podczas którego byłam świadkiem jednego porodu naturalnego i czterech cesarek (w tym trzech nieplanowanych). Otóż jak przyszłyśmy z koleżanką o godzinie 7 na oddział, to znajdowały się na nim dwie panie w początkowej fazie porodu (w tym jedna pierwiastka), więc domyślałyśmy się, że jeszcze trochę potrwa zanim urodzą i zaplanowana była ta jedna cesarka, także myślałyśmy, że tak wszystko na spokojnie będzie się toczyć. Jak się później okazało, myliłyśmy się bardzo. Chwilę po siódmej przywieźli nam kolejną rodzącą, która spodziewała się już piątego dziecka i dosłownie po chwili pobytu u nas je urodziła. Nawet nie było po niej widać żeby jakieś skurcze miała, a te dziecko dosłownie z niej wypłynęło. Żeby każdy poród był taki bezproblemowy :) Niestety na tym sielanka się skończyła i przyszła kolej na cesarki. Nie pamiętam już dokładnie w jakiej kolejności się one odbywały, ale postaram się mniej więcej opisać jak to wszystko wyglądało. Pierwsza była planowana, ale nie wiem już w tej chwili z jakiego powodu i wszystko odbyło się bez większych zastrzeżeń. Druga do cięcia poszła chyba pani, która rodziła po raz drugi. Pamiętam, że jej mąż strasznie panikował, że ją tak bardzo boli, bo podobno żona dość odporna na ból i przy pierwszym dziecku tak nie było, więc sam proponował położnej żeby zrobić cesarkę. Ostatecznie dopiął swego, a wskazaniem był brak postępu porodu i podejrzenie dużego płodu. Dziecko chyba rzeczywiście było spore i gdzieś w granicach 4 kg miało. Następnie na oddział została przyjęta kolejna wieloródka. Poszłam podłączyć jej zapis, przygotować zestaw do porodu, przy okazji dopytałam się jak się czuje. Wszystko było w porządku, skurczy pani nie miała, tylko tyle że wody odeszły. Gdzieś po 5 minutach położna poszła ją zbadać, a że jakiś czas stamtąd nie wracała i w międzyczasie zapis przestał się wyświetlać na komputerze, to inna położna wysłała mnie żebym sprawdziła czy wszystko jest ok. Gdy weszłam do sali tej rodzącej ujrzałam przerażoną położną z dłonią w pochwie zapłakanej kobiety i krzyczącą żeby szybko przywieść wózek, bo pępowina wypadła. Pobiegłam po ten wózek, zabierając po drodze do pomocy koleżankę. Zawiozłyśmy tą kobietę pędem na salę operacyjną, która jeszcze była myta po poprzedniej cesarce. Kazali mi zawołać lekarza. Dosłownie biegłam po niego, a gdy spotkałam go na swojej drodze i przekazałam, że wołają go na salę operacyjną, to zaobserwowałam niezrozumiałe dla mnie w tym momencie zachowanie, jakim był fakt, że lekarz ten najpierw odpowiedział ze spokojem "Na salę? Aha.", a później takim samym wolnym krokiem jakim szedł wcześniej podążył łaskawie w kierunku tej sali... Ręce tak mi opadły, że chyba kostek sięgały. Nie wspominając już o tym, że on wcześniej tą kobietę badał, bo położnej od razu się coś nie podobało, ale nie widział w tym nic niepokojącego i sobie poszedł. Całe szczęście jakoś udało się całą tą sytuację opanować i ani dziecku ani matce nic się nie stało. Gdy już trochę wszyscy się uspokoili, to przyszedł czas na zainteresowanie się tą pierwiastką, która od dobrych kliku godzin się nam opornie zbierała do porodu. Kobieta z nadwagą, postępu porodu praktycznie brak i ostatecznie zadecydowano o cesarce. W kolejnych dniach natomiast oddziałowa zaczęła się poważnie zastanawiać co ona zrobi jak skończą się obłożenia do cięcia, bo cesarek i ogółem porodów było w tym jednym tygodniu jeszcze sporo.
Następne 40 godzin praktyk spędziłam na położnictwie i patologii ciąży. Trafiłam tam akurat w takim czasie kiedy roboty nie było praktycznie w ogóle, więc się nieźle wynudziłam. Jednego dnia nawet przydarzyło się tak, że było na dyżurze więcej położnych niż pacjentek :D
Ostatnie 40 godzin z kolei poświęciłam na ginekologię septyczną. Tam się nie nudziłam, a wręcz z każdym dniem roboty było coraz więcej. Przede wszystkim brałam tam udział w przyjęciu pacjentek na oddział, krótkich zabiegach ginekologicznych, przygotowywaniu kroplówek, podawaniu leków.
No i tym oto sposobem praktyki dobiegły końca, a ja teraz oficjalnie mogę cieszyć się wakacjami :)
Jak rozpoczynałam pisać tego posta to tak naprawdę nie wiedziałam jeszcze o czym będę pisać, a w końcu tak się rozpisałam... Ja chyba nie umiem krótko. Sorry. :P
To dziwne, ja jestem na pierwszym roku i mam za sobą setki porodów na wakacyjnych praktykach. I też już wykonujemy to wszystko co opisałas, odbieranie dziecka z cesarki, zabieg Credego, odpepnianie, czasem nawet i możemy poprowadzić drugi etap porodu:) także szkoda że aż tak was ograniczyli ;)
OdpowiedzUsuńNo i tak to powinno wyglądać, także zazdroszczę ;) Ja jak na pierwszym roku przyszłam pierwszego dnia na porodówkę to usłyszałam, że to dziwne, że już mam mieć tutaj praktyki, bo przecież jeszcze nic nie umiem... Ale muszę przyznać, że u mnie na roku tylko nieliczne osoby na tych pierwszych praktykach wakacyjnych miały okazję przyjąć poród, więc nie czułam się po nich jakoś mniej doświadczona od pozostałych.
UsuńHej hej! Jak miło, że znowu piszesz :) Od października zaczynam studia położnicze. To prawda, ze na 2 roku jest trochę mniej zajęć i wiecej wolnego czasu?
OdpowiedzUsuńU mnie chyba godzinowo było na drugim roku więcej zajęć niż na pierwszym, ale to też przez to, że było więcej praktyk i przyznam, że nie odczułam tego jakoś szczególnie, tym bardziej, że nauki było mniej, przez co poza zajęciami rzeczywiście miałam więcej wolnego czasu, więc w przeciwieństwie do pierwszego roku z imprez nie musiałam rezygnować ;p
UsuńAle Wam dziewczyny zazdroszczę, ja jestem po pierwszym roku i na oczy porodu nie widziałam :(
OdpowiedzUsuńHa! Ja na praktykach po I roku też załapałam się na poród naturalny i cesarkę, akurat w czasie, gdy nie miałam za dużo pracy jeśli chodzi o czynności pielęgniarskie :-)
OdpowiedzUsuńPrzeżycie niesamowite, ale zniechęcające do przeżycia na własnej skórze :-)
kiedy coś nowego? :(
OdpowiedzUsuńAle super! :)) Strasznie sie ciesze, ze trafiłam na ten blog! Przeczytałam wszystkie posty rzecz jasna :) Jestem w 3kl. liceum no i od 2 lat strasznie pragne isc na studia połoznicze. Moja starsza kuzynka zaraziła mnie ta pasja. Od niej mogłam sie co nieco dowiedziec o zawodzie a od Ciebie o studiach!:) Widze ze sa niezwykle ciezkie, ale dla chcacego nic trudnego, tak mysle:) Najgorsze jest to ze zamierzam isc do Wrocławia a to az 600km ode mnie.. Nie znam tego miasta ale mam nadzieje ze nie zajmie mi długo "obcykanie" go. Takze od tej pory bede na biezaco czytac Twojego bloga i trzymac za Ciebie kciuki:) Powodzenia!
OdpowiedzUsuńChodź do Wrocławia! :) Jest wspaniale! Kończę I rok i jestem realistycznie i niesłychanie zachwycona! Nie jest banalnie ani łatwo. Ale nie ma pogromu. Wszystko jest do przejścia, jeśli Ci zależy. A jak już zdajesz egzaminy, potrafisz coś powiedzieć na oddziałach kobietom, które pytają CIEBIE o radę, to czujesz się cudnie.. :)
UsuńNie wahaj się, zawsze możesz zmienić studia - ale zapewne się w nich zakochasz :)
Dzień dobry, czy na I roku położnictwa odbyć należy praktyki? Ile one trwają? lipiec-sierpień-wrzesień? Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńWe wrocławiu, nie wiem czy na każdej uczelni też, masz do wypracowania odpowiednią lczbę godzin (280h w przypadku Wro), a kiedy je zrobisz w wakacje to Twoja broszka. Położnictwo we Wro polecam z całego serca, studia nie są ciężkie jeśli to Cię interesuje. Specyficzne studia, ale jak dla mnie NAJPIĘKNIEJSZE POD SŁOŃEM!
UsuńRozpoczynamy konkurs na najlepsze blogi! Zapraszamy do udziału wszystkie blogujące położne a także autorów blogów parentingowych. Do wygrania wartościowe nagrody ( dla każdej z kategorii: blogi położnych i blogi parentingowe ). Szczegóły konkursu znajdziecie tu: poloznanamedal.pl/aktualnosci/konkurs-na-blog-1
OdpowiedzUsuńrzeszow kancelaria adwokacka
OdpowiedzUsuń